Oficer policji Los Angeles, agent K (Ryan Gosling) podczas jednej ze swoich misji polegającej na tropieniu zbiegłych, starych modeli androidów, trafia na zakopaną przed laty skrzynię skrywającą tajemnicę, która może wywrócić świat do góry nogami. Istna puszka Pandory. By rozwikłać zagadkę musi odnaleźć Ricka Deckarda (Harrison Ford), byłego łowcę androidów, który może posiadać informacje istotne dla rozwiązania tej sprawy. Problem polega na tym, że on wcale nie chce być odnaleziony.Okazuje się także, że nie tylko android (jest to wyjaśnione już w prologu) szuka Ricka.
Pamiętam, że o kontynuacji Blade Runner rozmawiałem w 2011 roku z Rutger Hauer, który strasznie chciał, by ta produkcja powstała. Dostawał wiele szkiców scenariusza, ale żaden z nich nie był właściwy. Nie zawierały one uzasadnienia, dlaczego mielibyśmy wrócić do świata wykreowanego przez Philipa K. Dicka, a przeniesionego na ekran przez Ridley Scott w 1982 roku. Minęło sześć lat i do kin trafia kontynuacja hitu z Harrisonem Fordem, ale bez Hauera. Scenariusz napisał Michael Green (Logan) oraz współtwórca pierwszej części, czyli Hampton Fancher. Obecność tego ostatniego zapewnia filmowi odpowiedni klimat i ciągłość fabularną, bo odniesień do produkcji Scotta jest tutaj co niemiara. Blade Runner 2049 jest kontynuacją z krwi i kości. Widz dostaje historię, która z tamtą jest bardzo mocno powiązana. Można ją oglądać bez znajomości oryginału i nadal wiedzieć, o co chodzi, ale nie wychwycimy wtedy wszystkich ukrytych smaczków. Największym zaskoczeniem jest zmiana na fotelu reżysera. Ridley zgodził się oddać swoje „dziecko” w ręce twórcy Sicario i Arrival, czyli utalentowanego Denisa Villeneuve. I była to świetna decyzja. Film dzięki temu obfituje we wspaniale wymyślone sceny. Każde ujęcie jest idealne. W całej produkcji, która twa 2 godziny 43 minuty, nie ma dłużyzn. Siedząc w sali kinowej nie czuje się tego upływu czasu. Choć na pewno znajdą się malkontenci wielbiący widowiskowe pościgi i wielkie wybuchy, którym powolne tempo będzie przeszkadzać. Scenarzyści bawią się z widzem w kotka i myszkę, co rusz podrzucając mu jakiś trop, który później może, ale nie musi okazać się fałszywy. W pewnym momencie widz jest już tak skołowany jak główny bohater i zaczyna wierzyć we wszystko co widzi. W końcu wszystkie ślady, na które wpada funkcjonariusz składają się w spójną całość. Futurystyczne miasta zwalają z nóg swoim realizmem. Wielkie neonowe reklamy takich firm jak Atari, Sony czy Coca-Cola wyglądają zjawiskowo. Ulice pełne są podzielonego społeczeństwa, w którym, czy tego chcą czy nie, muszą koegzystować androidy i zwykli ludzie. Ich świat został świetnie ukazany. Zabawa kolorami, mroczne ulice co chwilę rozświetlane przez kolorowe neony, farma z uschłym drzewem położona gdzieś na odludziu, czy opuszczone Las Vegas spowite pomarańczowym pyłem zapierają dech w piersiach. Te obrazki są tak piękne, że mógłbym je oglądać godzinami. Duża w tym zasługa Rogera Deakinsa, który swój kunszt pokazał nam już chociażby w świetnym The Shawshank Redemption czy True Grit. Świat jaki przedstawia Villeneuve połączony z wizją Scotta to arcydzieło. Do tego dochodzi genialna muzyka Hans Zimmer, która potęguje atmosferę filmu, ale w żadnym momencie nie stara się go przyćmić. Całość komponuje się w film prawie idealny.
fot. Sony Pictures
Na pokazie byłem w kinie posiadającym system nagłośnienia przestrzennego Dolby Atmos i muszę przyznać, że seans filmu z muzyką Hansa Zimmera w takiej technologii to miód dla uszu. Na początku miałem trochę obawy, czy Ryan Gosling pasuje do roli nowego łowcy androidów, ale już pierwsza scena pokazuje, że to idealny wybór. Aktor nie przesadza z ekspresją. Mimika jego twarzy jest ograniczona, jak na maszynę przystało, jednocześnie jednak zachowuje pierwiastek ludzki, co bardzo przyciąga do niego wzrok. Gdy pojawia się na ekranie niemal hipnotyzuje widza. Zaczynamy śledzić każdy jego ruch. Każdy gest. Świetnie w roli twórcy owładniętego rządzą stworzenia perfekcyjnego androida wypada również Jared Leto. Jego stoicki spokój potrafi u widza wywołać gęsią skórkę. Nie wiem, jak długo szlifował Wallace’a, ale dopracował go do perfekcji. Trochę gorzej prezentuje się już podstarzały Ford. Widać, że sceny wymagające od niego refleksu i większego wysiłku fizycznego stwarzają mu problemy. Jest nawet kilka momentów, w których widać, że Harrison chciałby wykrzesać z siebie więcej, ale po prostu już nie może, bo zwyczajnie ciało mu na to nie pozwala. A i tak jego rola w tej produkcji jest mocno ograniczona, więc nie wiem, jak będzie to wyglądało, gdy znowu będzie grał pierwsze skrzypce w nowej odsłonie przygód Indiany Jonesa. Blade Runner 2049, tak samo jak poprzednik, szuka odpowiedzi na pytanie, czym jest tak naprawdę człowieczeństwo. Czy rzeczywiście dusza jest niezbędna do tego, by móc nazwać się człowiekiem? A może wpływają na to zupełnie inne czynniki, które można wytworzyć sztucznie w laboratorium. Denis Villeneuve stworzył kontynuację idealną, do której ciężko się przyczepić. Jeśli mamy dostawać więcej takich filmów, to ja mogę na nie czekać 35 lat. Uświadomiłem sobie również, że w 2049 roku kupuje sobie Peugeota.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj