Od kilku lat uniwersum Czarnego Młota rozrasta się sukcesywnie, oferując czytelnikom kawał dobrej, superbohaterskiej rozrywki. Można śmiało stwierdzić, że crossover wciąż młodej serii Jefa Lemire’a z Ligą sprawiedliwości z Uniwersum DC jest dla niej swoistą nobilitacją i dobrym sposobem na zdobycie jeszcze większej popularności.
Mimo że teoretycznie fabuła głównej serii dobiegła końca, nie przeszkadza to kanadyjskiemu scenarzyście nadal bawić się własnym uniwersum. W spin-offach
Czarnego Młota mieliśmy już dalekie skoki zarówno w przeszłość, jak i w przyszłość tego świata, ale crossover z Ligą Sprawiedliwości to jednak coś więcej. Opowieść i bohaterowie stworzeni przez
Jeffa Lemire’a wskakują tym samym do superbohaterskiej pierwszej komiksowej ligi i być może za jakiś czas możemy spodziewać się w ramach tej franczyzy filmu lub serialu. Patrząc na popularność marki
Hellboya Mike’a Mignoli, również wydawanego przez Dark Horse Comics, Jeff Lemire ma z kogo brać dobry przykład.
Okładka
crossoveru dokładnie zapowiada, czego możemy spodziewać się po fabule. Znowu wracamy do czasów, kiedy drużyna ze Spiral City tkwiła długie lata na farmie, z tą różnicą, że w tej wiejskiej scenerii lądują tym razem bohaterowie z DC, na których twarzach widzimy szok i niedowierzanie. Natomiast Abraham Slam i spółka przenoszą się do Metropolis i jak można wnioskować z ich bojowej postawy, raczej nikt ich tam nie powitał kwiatami.
Sprawcą tego zamieszania jest tajemniczy wąsaty jegomość w kapeluszu, garniturze i aktówką u boku i jego prawdziwe zamiary Lemire przez długi czas trzyma w ukryciu. Ważniejszy bowiem w
Młocie sprawiedliwości jest rodzaj zabawy superbohaterskimi kliszami, które z tej podwójnej perspektywy owocują bardzo pomysłowymi rozwiązaniami.
Czarny Młot sam w sobie jest z jednej strony pastiszem, z drugiej hołdem dla klasycznych opowieści o herosach w trykotach. Tutaj zaś jest okazja do czegoś więcej - konfrontacji obu tych światów także w sferze narracji stosowanej w jednym i drugim uniwersum.
Może zabrzmiało to poważnie, a tak naprawdę crossover dzięki temu, że bohaterowie zamieniają się miejscami nabiera fabularnej i formalnej lekkości. Sypią się one-linery i zabawne sytuacje, które mają szansę wejść do klasyki gatunku. Problem z przeklinaniem na Ziemi w Uniwersum DC, scena przesłuchania uwięzionych w Metropolis bohaterów, w której pierwsze skrzypce grają seksualne aluzje, czy wątek z Batmanem, który zgodnie ze swoją naturą detektywa patroluje puste i ciche ulice miasteczka w pobliżu Farmy to creme de la creme rozbrajających pomysłów Jeffa Lemire’a. Świetna jest też warstwa graficzna, w której Michael Walsh zachował klimat podstawowej serii rysowanej przez Deana Ormstona, ale też jakby tchnął więcej życia w bohaterów Ligi Sprawiedliwości, którzy na Farmie przeżywają rozterki podobne do tych będących niedawno udziałem drużyny Czarnego Młota. Wisienką na torcie jest tutaj występ rzadko obecnej na polskim rynku Zatanny, która w parze z Golden Girl tworzy wybuchowy duet.
Młot sprawiedliwości to ledwie pięć zeszytów, które jednak dostarczają o wiele więcej frajdy niż niejedna długa historia z Uniwersum DC. Lemire’owi udało się tu praktycznie wszystko i razem z
Doktorem Starem ten tom można uznać za najlepszą odsłonę wśród historii spoza głównej serii kanadyjskiego artysty. A najbardziej potencjał łączenia superbohaterskich światów jest widoczny w dodatkach na końcu albumu. Galeria ponad dwudziestu alternatywnych okładek to sam miód dla oczu i wyraźny sygnał, że z tego pomysłu połączenia uniwersów można by wyciągnąć dużo więcej. Chociaż być może najlepszy jest właśnie jednorazowy, krótki strzał, bo przy większej ilości materiału można zwyczajnie przedobrzyć. W tym przypadku Lemire idealnie trafił do celu, dając wielbicielom superbohaterskich przygód historię, do której z przyjemnością będą nie raz powracać.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h