W przypadku tak wyjątkowego wydawnictwa, jakim jest Doktor Strange, recenzję warto rozpocząć nie od zawartości, a od formy pokaźnego tomu. Gigantyczny album w powiększonym rozmiarze to miód na serce wszystkich fanów komiksów, którzy niegdyś zaczytywali się w zeszytowych publikacjach, marząc o kolekcjonerskiej oprawie swoich ulubionych opowieści. Teraz Egmont spełnia oczekiwania, przedstawiając klasyczne historie we wspaniałej albumowej formie. Powiększony rozmiar (22.5 × 34.4 cm), 432 strony i lepszej jakości papier sprawiają, że lektura komiksu daje unikatowe doznania. Egmont po raz kolejny pokazuje, że umie połechtać komiksowych koneserów. Tak pieczołowicie przygotowane wydawnictwo to wyraz szacunku zarówno dla fanów graficznych opowieści, jak i samego medium. Komiksowa klasyka po prostu zasługuje na taką formę i dobrze, że na naszym rynku ktoś potrafi przekuć to na realny efekt. Doktor Strange prezentuje pierwsze opowieści o tytułowym bohaterze, jeszcze z czasów, gdy publikowane one były na łamach zbiorowego wydawnictwa Strange Tales. Pierwotnie historie o magiku były suplementem opowieści o Fantastycznej Czwórce czy Nicku Furym. Z czasem czarodziej zdobył dużą popularność i został wywindowany na gwiazdę światowego formatu. Doktor Strange Egmontu zbiera historie wydawane na łamach Strange Tales od 1963 roku, kiedy to Stephen zadebiutował w Marvelu. W komiksie dostaniemy również epizod ze Spider-Manem (The Amazing Spider-Man Annual #2), obszerną galerię okładek z komiksów o Strange’u oraz wstęp napisany przez samego Stana Lee. To właśnie założyciel Marvela jest scenarzystą prezentowanych opowieści. To niewątpliwa gratka dla fanów Domu Pomysłów, bo możemy przeczytać fabuły, które wypłynęły bezpośrednio spod pióra wielkiego Stana. Później tworzył on już znacznie rzadziej, więc mamy tu do czynienia z ewidentnym rarytasem.
Źródło: Egmont
Lee jest scenarzystą prezentowanych opowieści, a za oprawę graficzną odpowiada Steve Ditko. Patrząc na ich pracę z perspektywy naszych czasów, może ona wydawać się mało imponująca. To bardzo proste historie o walce dobra ze złem, pełne skostniałych struktur, które już dawno zostały zdekonstruowane. Ówcześnie historie o Doktorze Strange’u dość mocno wyróżniały się na tle tego, co miał do zaoferowania mainstreamowy komiks. Stan Lee wprowadził do panteonu herosów czarodzieja i magię. Bohater wpisywał się w typ opowieści flirtującej z grozą, tajemnicą i fantastyką. Doktor Strange oferował zupełnie coś innego niż Kapitan Ameryka, Thor czy mutanci, nic więc dziwnego, że przez długi czas znajdował się na peryferiach Marvela. To podejście czuć podczas lektury komiksu, choć tu i ówdzie pojawiają się goście z uniwersum. Na kartach komiksu spotkamy między innymi Loki’ego, Spider-Mana, a nawet Wieczność, którego dużo później Thanos pojmał przy pomocy kamieni nieskończoności.
Warto dodać też, że w latach sześćdziesiątych oprawa graficzna Doktora Strange’a również była odmienna od tradycyjnej estetyki komiksowej. Motyw magii sprzyjał wprowadzaniu do fabuł psychodelii. W komiksach zaczęły pojawiać się fantazyjne kolory i niekonwencjonalne kształty odpowiadające różnym formom czarów, z którymi mieli do czynienia bohaterowie. Doktor Strange był też zawsze podróżnikiem po różnorakich wymiarach. Także u Lee i Ditko przemierza rzeczywistości. Oczywiście wizje twórców z lat sześćdziesiątych nie mogą się równać z tym, co prezentują dzisiaj twórcy, ale zdecydowanie widać chęć pokazania na kartach komiksów czegoś mniej konwencyjnego.
Egmont
A o czym opowiadają historie z Doktora Strange? Mamy tutaj głównie zabawę w kotka i myszkę pomiędzy herosem a jego głównym adwersarzem, Baronem Mordo. W ich konflikt włącza się również znany nam dobrze Dormmamu, który mimo swojej potęgi, musi uznać wyższość Mistrza sztuk magicznych z Greenwich Village. Część historii ma zamkniętą, proceduralną formę, inne łączą się w dłuższą opowieść. Szukający fabularnej finezji mogą się zawieść – w tamtych czasach komiksy były skierowane głównie do młodych odbiorców i mimo pewnej nieszablonowości, całość jest niezwykle prosta i niewymagająca. Nie ma jednak co narzekać – to właśnie taka klasyka była początkiem drogi, która zaprowadziła Marvel do miejsca, gdzie jest teraz. Jeśli na Doktora Strange’a będziemy patrzeć przez pryzmat współczesnego komiksu, bardzo szybko się zniechęcimy. W warstwie fabularnej nie odnajdziemy ani znamiennej dla dzisiejszych form efektowności, ani ambitnej treści. Jeśli jednak podejdziemy do komiksu jak do dzieła sztuki masowej, kształtującej popkulturę, z pewnością staniemy się bogatsi o merytorykę, dzięki której lepiej zrozumiemy wszystko to, czym obecnie inspirują się twórcy komiksów, filmów i seriali. Doktor Strange w przepięknym egmontowym wydaniu jest niczym encyklopedia Marvela pokazująca pierwotną wizję komiksowych czarodziejów z lat sześćdziesiątych.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj