Domena królów to kolejna podróż w stronę kosmosu Marvela. I to takiego, w którym można spotkać jedną z najoryginalniejszych koncepcji Domu Pomysłów w postaci Rakowersum.
Polscy miłośnicy komiksów ostatnimi czasy mają coraz więcej okazji do wycieczek w kosmiczne rejony uniwersum Marvela. Najnowszym na to dowodem staje się
Domena królów, będąca de facto kontynuacją wydarzeń ukazanych w
Wojnie królów. Ogół wątków, które spina ta historia, przytłoczy niejednego czytelnika: idzie tu przecież o kolejną odsłonę monumentalnego starcia rasy Kree z Imperium Shi'ar, którego korzenie sięgają tomu
X-Men. Mordercza geneza. Scenarzyści
Dan Abnett i
Andy Lanning nie mają jednak większych problemów z odnalezieniem się w tej skomplikowanej rzeczywistości, a rozciągające się po całej siatce czasoprzestrzeni boje naprawdę umiejętnie przeplatają z doskonale wybrzmiewającym w ich opowieści humorem.
Domena królów nie zmieni Waszego postrzegania space opery na modłę Marvela, lecz w ostatecznym rozrachunku większości z Was przypadnie do gustu - jeśli tylko nastawicie się na niezobowiązującą rozrywkę, napędzaną przez niezliczone jatki i wszechobecne wybuchy.
Znajomość poprzednich etapów wielopoziomowej batalii dwóch kosmicznych potęg z
Wojną królów na czele wydaje się niezbędna do tego, abyście mogli czerpać pełną przyjemność z lektury. Zmieniło się tu przecież naprawdę wiele: Shi'ar ma nowego cesarza, a Kree - nową królową. Obejmująca rządy po swoim mężu, Black Bolcie, Meduza w sferze politycznej przynajmniej początkowo radzi sobie nadspodziewanie dobrze, z kolei władający drugim z imperiów Gladiator niekoniecznie potrafi zrzucić szaty wojownika z krwi i kości. Pokój to kruche status quo; zwłaszcza wtedy, gdy rozdarta czasoprzestrzeń, nazywana tutaj Uskokiem, staje się obiektem zainteresowania przeróżnych postaci z całego uniwersum. Nikt nie wie, czy skrywana przez to pęknięcie tajemnica przyczyni się do upadku czy też rozwoju niegdysiejszych adwersarzy. Pytanie o to, czy na horyzoncie widać już kolejną wojnę na wyniszczenie, ma takie samo znaczenie jak próba zrozumienia działania Rakowersum - jednego z najoryginalniejszych, ale i najciekawszych konceptów, którymi Marvel podzielił się z czytelnikami w ostatnich latach.
Zacznijmy od tego, że
Domena królów to żadne post scriptum do wcześniejszych odsłon kosmicznej sagi; polskie wydanie tomu liczy przecież aż 368 stron. Abnett i Lanning doskonale zdają sobie sprawę z tego, że międzyplanetarne wędrówki przez świat Domu Pomysłów muszą mieć odpowiednią skalę, co udowodnili już choćby w znakomitej
Anihilacji. Być może dlatego w części komiksu poświęconej Inhumans i Kree próbują oni - z różnym skutkiem - wciągnąć czytelnika w meandry sfery władzy, niejako przygotowując go na przyszłe wydarzenia. Scenarzyści nie wymyślają tu koła na nowo, a warstwa polityczna tomu w przeważającej mierze zbudowana jest na niekoniecznie zaskakujących opozycjach. Znacznie lepiej jest w historii Shi'ar i Straży Imperialnej; ta ostatnia krok po kroku zgłębia tajemnice Uskoku, natomiast upiorny wydźwięk tej lokacji zostaje wzmocniony czerpaniem z pożenienia konwencji horroru i science fiction. Jeśli spojrzeć na
Domenę królów całościowo, niektórzy z nas odbiorą ją jako historię dwóch prędkości, jakby część scenariusza miała pretekstowe przeznaczenie, z kolei inna potrafiła wciągnąć bez reszty. Ostateczna ocena będzie zależeć od tego, czy zdołacie odnaleźć się w gąszczu wątków i natłoku postaci. Wielką przyjemność sprawiło mi zapoznawanie się z nietypowymi wersjami klasycznych herosów, a obcowanie z Rakowersum stanie się w tej perspektywie wartością dodaną. To nie jest z całą pewnością najlepsza opowieść od Abnetta i Lanninga, ale na ich sztuczki znów dałem się nabrać jak uczniak.
Warstwa wizualna tomu, za którą odpowiadało kilku rysowników - wśród nich
Tim Seeley,
Mahmud Asrar i
Wellington Alves - może się podobać. Na czytelnika czeka prawdziwa mieszanka stylów i tonacji, które jednak właściwie w każdym przypadku podporządkowane są temu samemu celowi: oddaniu dynamiki wydarzeń i zaakcentowaniu ich kosmicznej skali. Jestem przekonany, że najbardziej przypadną Wam do gustu te plansze, w których daje o sobie znać Uskok i to, co za nim czyha. Niby przerysowana obrzydliwość, a jednak fascynująca w swojej mocy sprawczej.
W trakcie lektury tego tomu naszła mnie refleksja, że nieprzypadkowo w filmowym i komiksowym świecie Domu Pomysłów stworzono osobne działy poświęcone wyłącznie aspektom kosmicznym. Jeśli Marvel weźmiemy za diecezję, jego międzygalaktyczna część będzie przecież najrozleglejszą parafią. Dan Abnett i Andy Lenning w tej metaforze jeszcze nie objęli probostwa, ale są ku temu na dobrej drodze.
Domena królów to opowieść wciągająca swoim rozmachem i nastawiona w pierwszej kolejności na poszukiwanie rozmiłowanego w gatunku superhero czytelnika. Owszem, można ją było poprowadzić lepiej (a do polskiego wydania nie włączać zbędnej historii poświęconej synowi Hulka), jednak na kosmicznym bezrybiu i rak ryba. No albo od razu całe Rakowersum.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h