Ten odcinek zmusza mnie do wyciągnięcia dość zaskakującego wniosku: Stephen Amell z Arrow jest aktorem wybitnym w porównaniu ze swoim kuzynem, Robbiem, który w finale jesieni zawala sporą liczbę scen. Ten młody i jeszcze niedoświadczony aktor w ogóle nie potrafi okazywać emocji. I to stanowi spory problem, bo wydarzenia ich od niego wymagały, a na jego twarzy maluje się jedynie ogromny wysiłek, kiedy próbuje cokolwiek z siebie wykrzesać. Szczególnie widać to w scenie, gdy John przyznaje się do zabicia jego ojca. Ta reakcja powinna wyglądać gwałtowniej, niż ją pokazano - młody Amell zachowuje się, jakby John zdradził mu serialowy spoiler, a nie oznajmił, że z zimną krwią zastrzelił jego ojca. Nie ma tu znaczenia rzekoma świadomość, że on może żyć. Pierwsza reakcja ze strony twórców jest wyraźnie zasugerowana, tylko źle pokazana.
Jedekiah w końcu prezentuje się przyzwoicie. Mam wrażenie, że The Tomorrow People marnuje potencjał Marka Pellegrino, który świetnie sobie radzi z czarnymi charakterami. Co prawda jeszcze daleko do osiągnięcia tego, czego po nim oczekuję, ale ten odcinek jest na pewno krokiem w odpowiednią stronę. Upozorowanie śmierci Morgan i pomoc Johnowi wypada przekonująco i w miarę rozrywkowo.
[video-browser playlist="634106" suggest=""]
Założyciel wyrasta na jedyną wyrazistą postać tego serialu. Jest charyzmatyczny, bezwzględny i - jak widzimy w scenie z Johnem - niezwykle potężny. Wybrano do tej roli aktora, który potrafi wykreować postać intrygującą i zarazem na swój sposób przeraźliwą. Na razie jednak za mało w tym wszystkim informacji o motywach, planach i celach. Czasem odnoszę wrażenie, że twórcy tego serialu rzucają nam same ogólniki, bo nie mają zielonego pojęcia, co dalej zrobią.
Cały plan z odnalezieniem ojca Stephena jest przekombinowany, a przygotowania do niego - zbyt banalne. Cała pożegnalna impreza to sztampa pełną gębą, a już Stephen mówiący Astrid "nie możesz pójść ze mną tam, gdzie ja idę" wywołuje ból głowy. Takie zdanie jest prawie równoznaczne z powiedzeniem, że idzie się zabić. Końcowe sceny mogliśmy przewidzieć, zanim jeszcze się rozpoczęły - Stephen będzie umierać, Cara będzie udawać smutną, a aktor grający Johna spoglądać na to i zastanawiać się, co on tu w ogóle robi. Wygląda na to, że czeka nas banał ze znalezieniem ciała ojca i z przywróceniem go do życia. Cały koncept za bardzo trąci idiotyzmami rodem z Pamiętników wampirów.
The Tomorrow People ma świetny pomysł na serial, ale kompletnie źle rozpisany. Nawet w Marvel's Agents of S.H.I.E.L.D. nie jest aż tak kiepsko.