Gdyby chcieć się zastanowić nad tym, ile mieliśmy już filmów o procesie choroby i w ostateczności o umieraniu, można by zrobić całkiem pokaźną listę. To temat, który zawsze będzie poruszał i fascynował kolejnych twórców, tak jak zrobił to z Alfonso Gomezem-Rejonem. Me and Earl and the Dying Girl skupia się na relacji łączącej nastoletniego Grega z umierającą na białaczkę Rachel. To historia przyjaźni, która miała się nigdy nie wydarzyć, ale skoro już zaistniała, to jej siła rażenia była potężna. Tak samo jak siła rażenia tego filmu. To, co wyróżnia film Rejona, to przede wszystkim fakt, że nic on sobie nie robi z obowiązkowej konwencji, jaką powinien być tutaj romans. W Me and Earl and the Dying Girl w ogóle nie chodzi o pytanie "kocha czy nie kocha", a nawet więcej: ono w ogóle nie zostaje postawione. Reżyser zwodzi widza i robi to perfekcyjnie, ironizując i uśmiechając się z politowaniem na jakiekolwiek nadzieje widza na filmowy romans. To coś całkiem przeciwnego do tego, co w pokazano w The Fault in Our Stars, i co ostatecznie zabiło ten film. No url Rejon znakomicie bawi się formą, używając wszelkich dostępnych mu środków. Duże znaczenie ma sposób kadrowania, wykorzystywanie muzyki, gra światłem. Szczególnie w pierwszej połowie filmu wygląda to jak popis reżysera - tyle że nim nie jest. Rejon nie traci bowiem ani na chwilę z oczu tego, co jest najważniejsze, czyli relacji między bohaterami i opowieści o rytuale przejścia. Forma jest intensywna, ale nie przykrywa jeszcze bardziej intensywniejszej treści. Sprawia jedynie, że całość jest niesamowicie mocnym doznaniem. Siłą filmu Me and Earl and the Dying Girl jest także naturalna gra aktorska, przeszyta emocjami, które możemy oglądać na twarzach Olivii Cooke i Thomasa Manna. Rejon nie pozostawia wątpliwości - najważniejsi są dla niego bohaterowie, to oni mają być podstawowym środkiem wyrazu. I tak się dzieje. Sceny pomiędzy Rachel i Gregiem zawsze są jakieś - zabawne, wzruszające, pełne złości czy powagi. Me and Earl and the Dying Girl dodatkowo garściami czerpie z popkultury, bo głównym hobby Grega i jego przyjaciela, Earla, jest kręcenie krótkich filmików, które stanowią parodię znanych dzieł filmowych. Czytaj także: „Sufrażystka”: W hołdzie – recenzja Mówić o umieraniu w sposób pozbawiony patosu, lekki i ożywczy to najlepszy i jednocześnie najtrudniejszy sposób. To widać także i tutaj, ponieważ Rejon sam sobie wcisnął hamulec. W pewnym momencie pod koniec porzuca lekką konwencję filmu, jakby zdał sobie nagle sprawę, że może to tak jednak nie wypada mówić o śmierci, i zafundował nam przyciężkawą końcówkę. Trochę szkoda, bo gdyby nie to, ten film byłby jeszcze lepszy. Ale i tak - Me and Earl and the Dying Girl to pozycja obowiązkowa do obejrzenia. W gatunku young adult od dawna nie było czegoś tak dobrego. Jak zwykle publiczność z Sundance się nie myliła - to film, który zasłużył na wygraną. Za akredytację na AFF dziękujemy telewizji Ale kino+.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj