"Hawaii 5.0" ("Hawaii Five-0") 11. odcinkiem pokazuje solidną pomysłowość twórców, którzy udowadniają, że jeszcze nie stracili swojej kreatywność (o czym byłem przekonany w poprzednim sezonie...). Tak oto oferują nam samodzielną historię zawierającą najważniejsze elementy wątku, który przyciąga do ekranu, dostarcza sporej frajdy, a nawet potrafi zaciekawić. Nie jest on przewidywalny, a zaplanowane zwroty akcji cieszą, zaskakują i dobrze zbijają z tropu. Historia złodzieja sztuki, który wykorzystał niewinnego człowieka do przemytu, jest nawet pomysłowa z uwagi na postać Rebeki Mader. Z jednej strony czuję się trochę rozczarowany, bo jej postać po prostu sobie jest i nie wywiera specjalnie wielkiego wrażenia. Szkoda, że twórcy nie dali się aktorce wykazać. Z drugiej końcówka może sugerować, że występ Mader nie był jednorazowy. Wyraźnie zbudowano tutaj ciekawą relację pomiędzy nią a Steve'em, więc nie zdziwiłbym się, gdyby jakaś ważna sprawa sprowadziła łowczynię z powrotem na Hawaje. Serial ten nie byłby sobą bez luźnego wątku. Takim jest turniej smażenia najlepszych krewetek, w którym udział bierze sympatyczny Kamekona. Humorystycznie, z tym razem umiejętnymi popkulturowymi nawiązaniami do oryginalnego "Karate Kida" i z niezłą puentą, która trochę wyciągnęła cały wątek z banalnego schematu. Dobrze pozwalało to złapać oddech pomiędzy poważniejszymi i dramatyczniejszymi wydarzeniami. Na razie przewodnie wątki sezonu nie są obecne, ale to nie przeszkadza. Odcinek 11 pokazał fajne pomysły, niezłą realizację, zwroty akcji i humor, za który ten serial tak bardzo się lubi. Chociaż preferuję tego typu pojedyncze historie w "Hawaii 5.0", to mimo wszystko mam nadzieję, że scenarzyści szybko wrócą do ciągłości fabularnej z początku sezonu, co zapewni wzrost jakości.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj