Nie ma dla mnie żadnego znaczenia, że Arrow emitowane jest na CW, gdzie ogląda go 3 mln widzów, a kierowany jest do nastolatków. Liczy się poziom, a ten od początku drugiej serii utrzymuje się bardzo wysoko. Scenarzyści zaskakują interesującym rozwojem głównej ścieżki fabularnej, a pojedyncze sprawy, wokół których pisane są odcinki, staja się idealnym pretekstem do rozwoju bohaterów. Wszystko to łączy się w jedną, spójną całość, a coraz większy potencjał mają również retrospekcje, na które w pierwszej serii można było w uzasadniony sposób narzekać. Czwarty epizod jednocześnie jest tym, na który wszyscy czekali, bo w zdecydowanej większości skupia się na postaci Black Canary (również w wersji "po cywilnemu"). Wygląda na to, że bohaterka na dłużej zadomowi się w serialu i chyba nikt nie będzie jej miał tego za złe.

Zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami twórców Czarnym Kanarkiem jest uznana za zmarłą Sarah Lance, czyli siostra Laurel. Sięgając pamięcią do pierwszego sezonu, wiemy, że Sarah utonęła po katastrofie łodzi podczas rejsu z Oliverem. Jak się okazuje, to wszystko było nieprawdą, a główny bohater po powrocie do Starling City nie miał zamiaru wyprowadzać jej rodziny z błędu. Warto zauważyć, że w pierwszym sezonie Sarah pojawiła się w jednym z odcinków, ale wtedy grała ją inna aktorka i zagościła na ekranie tylko w kilku krótkich scenach. Tym razem producenci postanowili znaleźć kogoś, kto w serialu zostanie na dłużej, a Caity Lotz do tej roli wydaje się być stworzona. Nietypowa uroda bohaterki wprowadza do serialu pewną równowagę, ale jednocześnie mocno napędza główny wątek, w którym rodzina Sarah nie jest w stanie poradzić sobie z otaczającymi ich problemami.

[video-browser playlist="617989" suggest=""]

Czwarty odcinek Arrow skupia się również na uzbrojeniu, które nielegalnie wpada w ręce przestępców i dowodzącego grupą "Burmistrza", usiłującego zapanować nad Glades. Mimo że wątek ten nie jest zbytnio odkrywczy, kolejny raz służy za pretekst do rozwijania głównej ścieżki fabularnej. Pokazuje choćby, jak Green Arrow i Black Canary potrafią ze sobą współpracować, a także jest kluczowym elementem szokującego cliffhangera, po którym widz kolejny raz w tym sezonie przeklina producentów, nie mogąc doczekać się kolejnego epizodu. Niezwykle interesująco budowane są też wątki w retrospekcjach, gdzie scenarzyści smakowicie uzupełniają fabułę. Dzięki scenom na statku możemy się delikatnie domyślać, dlaczego Sarah potrafi posługiwać się łukiem, a Olivier bez problemu eliminuje przeciwników za pomocą… kija.

Arrow przez zdecydowaną większość odcinka kolejny raz wzbudza zachwyt. Owszem, zdarzają się momenty, w których przynudza, ale takie chwile znajdujemy przecież w każdym serialu. Staczająca się Laurel momentami wygląda groteskowo, podobnie jak Quentin, dla którego jeszcze niedawno Oliver był wrogiem, a teraz staje się najlepszym przyjacielem. Arrow należy jednak oceniać jako całość, a drugi sezon jest wszystkim tym, czego oczekuję po produkcji osadzonej w komiksowym uniwersum DC. Oglądając kolejne odcinki, można odnieść wrażenie, że scenarzyści mają na ten serial mnóstwo świetnych pomysłów i systematycznie wcielają je w życie.

Aż boję się pomyśleć, co zaserwują nam za tydzień, w odcinku zatytułowanym "Liga zabójców".

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj