Łatwość, z jaką Kraina Lovecrafta manewruje pomiędzy konwencjami filmowymi, zaskakuje. Jeszcze tydzień temu serial flirtował z horrorem i dramatem. Teraz jawnie korzysta ze schedy po Indianie Jonesie, nawet nie próbując ukryć swoich inspiracji. W pewnym momencie bohaterowie mówią o prawach rządzących kinem przygodowym w kontekście tego, co może spotkać ich podczas podróży przez mroczny tunel. Całość zostaje ubarwiona odpowiednią muzyką i zawadiackim humorem. Niestety, powyższe nie jest wystarczające, żeby uczynić z opowieści ekscytujący obraz przygodowy. W sekwencjach dziejących się w podziemiach zabrakło napięcia, które powinno grać pierwsze skrzypce w tego typu segmentach. Twórcy powrzucali, gdzie tylko się da motywy charakterystyczne dla gatunku (chybocząca kładka, wyścig z czasem, magiczne wrota), ale nie udało im się zbudować czegoś, co zapada w pamięć. Ot, kolejny serial kopiujący rozwiązania obecne w kinematografii od dawien dawna. W najnowszej odsłonie Kraina Lovecrafta porzuca konwencję „sprawy odcinka” i kontynuuje opowieść rozpoczętą w premierowych epizodach. Na pierwszym planie ponownie pojawia się Christina Braithwhite i jej dziwaczny partner William (czy tylko mi Jordan Patrick Smith w tej stylizacji przypomina Alexandra Skarsgårda?). Wątek przewodni opowieści nabiera tempa, na czym zyskuje mitologia i podłoże fabularne. Dobrze, że tak się dzieje, bo dzięki temu kontekst historyczny miarowo się rozrasta. Świat Krainy... nie sprowadza się jedynie do opowieści o losach pewnej rodziny. Wciąż dowiadujemy się czegoś nowego o przeszłości i wydarzeniach z dawnych czasów, które miały wpływ na to, co dzieje się teraz. W tym segmencie fabuła serialu koresponduje z twórczością H.P. Lovecrafta, który zawsze dbał o podbudowę historyczną. Niestety bieżące wydarzenia nie wykorzystują wypracowanego potencjału. Twórcy zbyt często opierają narrację na scenach przygodowych, przez co cierpi zarówno atmosfera, jak i scenariusz.
fot. HBO
Najważniejszym punktem odcinka jest oczywiście podróż Atticusa, Letitii i Montrose’a do ukrytego pod ziemią skarbca. Kulminację wyprawy stanowi spotkanie z tajemniczą istotą – pół kobietą, pół mężczyzną. Wątek kończy się twistem fabularnym, który jednak nie szokuje tak, jak powinien. Serial w poprzednich odcinkach wielokrotnie sugerował, że Montrose kryje pewną tajemnicę. Morderstwo z finału stanowiło wypadkową tego, co działo się z bohaterem wcześniej. Gdyby twórcy kazali zabić Yahimę komuś innemu lub zmyślnie ukryliby rozterki Montrose’a, moglibyśmy mówić o szoku i wielkim zaskoczeniu. Równolegle do historii Atticusa i jego grupy, serial rozwija wątki pozostałych bohaterów. Część historii dostaje interesujące rozszerzenie, inne są mniej ciekawe. Na pewno kuleje postać Christiny Braithwhite. Twórcy wyraźnie nie mieli pomysłu, w którą stronę pójść w kreowaniu tej dziwacznej persony. Motyw z zabawą w chowanego z dziećmi budzi bardziej uśmiech politowania niż niepokój. Jej maniera irytuje, a pretensjonalna poza wzbudza niechęć. Miejmy nadzieję, że w kolejnych odcinkach Christina zostanie potraktowana łaskawiej przez scenarzystów, którzy zamiast zmanierowanej czarodziejki z piekła rodem, pokażą nam kogoś z krwi i kości. Niewiele ciekawiej prezentuje się William. Jego romantyczna relacja z siostrą Letitii będzie miała pewnie konsekwencje związane z magicznymi rytuałami. Być może Braithwhite’owie nastawią jedną siostrę przeciwko drugiej. Intryga nieco grubymi nićmi szyta, ale dajmy jej czas, bo akurat postać Williama kryje w sobie tajemnicę. Być może tutaj uda się to przekuć na sukces serialu.
fot. HBO
+4 więcej
Cały czas mam również wątpliwości co do połączenia wątków społecznych z konwencją obranego w danym momencie gatunku. Czasem twórcom koneksje wychodzą poprawnie (policja współpracująca z czarnoksiężnikami), częściej jednak dzieje się to na siłę. W poprzedniej odsłonie wypadło to bardzo naturalnie. Teraz problemy akcentowane są w pojedynczych rozmowach, które jednak nie dodają nic nowego do tematu. Rasizm wciąż stanowi wielki problem w USA, w przeszłości czarnoskórzy Amerykanie byli obywatelami drugiej kategorii, a władza, widząc to, umywała ręce. Przesłanie antyrasistowskiej Krainy Lovecrafta nie wychodzi mocno poza to, co prezentują nam hollywoodzkie obrazy o podobnej tematyce. To nie ten poziom wiwisekcji, jak na przykład w Watchmen. Kraina Lovecrafta to serial niezwykle nierówny. Ciekawe rozwiązania fabularne i interesująca oprawa audiowizualna mieszają się z nieudanymi koncepcjami i mało finezyjnymi zagraniami. Niepokojące jest to, że jak na razie najmniej ciekawie wypada wątek główny serialu. To, co ma nas zaintrygować i skłonić do niecierpliwego czekania na kolejną odsłonę, nie do końca spełnia swoją funkcję. Opowieść zdecydowanie mogłaby być ciekawsza. Dajmy jej jednak szansę – przecież wciąż wiele przed nami.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj