Nowy brytyjski serial fantasy jest adaptacją powieści pod tym samym tytułem. Czego możemy oczekiwać po magicznej Księdze czarownic? Oceniam bez spoilerów.
Główną bohaterką serialu jest Diana Bishop, zdolna i ambitna doktor nauk humanistycznych, która każdą wolną chwilę spędza w salach wykładowych Oxfordu lub w bibliotece. Od samego początku jest nam przedstawiana jako silna i rozwijająca swoją karierę kobieta, która w dodatku ma przyjaciółkę, wolne chwile spędza na wiosłowaniu... słowem: prowadzi życie w taki sposób, którego można jej pozazdrościć. Momentami ten obraz nieco razi, ponieważ wydaje się, że Diana nie ma wad, a jej droga usłana jest wyłącznie różami. Nie mija jednak zbyt wiele czasu, aż okazuje się, że to wszystko to tylko skrupulatnie zbudowana fasada - pod przykrywką normalności Diana Bishop skrywa fakt, że jest czarownicą. Doskonale o tym wie, jednak robi wszystko, by nie wyszło to na jaw, bowiem w tym świecie czarownice, wampiry i demony muszą ukrywać się przed oczami ludzi.
Nowy brytyjski serial fantasy skupia się nie tylko na Dianie, ale na wielu innych przedstawicielach ras magicznych, proponując prawdziwe bogactwo charakterów. Motorem napędowym wszystkich wydarzeń staje się dodatkowo fakt, że kobieta w magiczny sposób przywołuje do siebie pradawną księgę - taką, która do tej pory nie ukazała się nikomu z żyjących i w której znajdują się reguły i prawdy dotyczące pochodzenia wszystkich magicznych gatunków. Ta krótka chwila, zasygnalizowana już w pierwszych minutach odcinka, sprawia, że zaczynają się wokół niej gromadzić przedstawiciele innych gatunków, którzy pragną zdobyć księgę na własność. Najbardziej interesującym z nich jest Matthew Clairmont, kilkusetletni wampir, z którym czarownica wda się w romans. Oczywiście – żeby iskier było jeszcze więcej – jest to zakazane przez ustanowione przed laty prawo, a konsekwencje tego uczucia mogą być opłakane.
Tym, co rzuca się w oczy, jeśli chodzi o A Discovery of Witches, jest z pewnością dynamiczne tempo – wspomniane już odkrycie kart i zawiązanie akcji następuje bardzo szybko, bez zbędnych dłużyzn czy nudnawych wstępów. Dzięki temu łatwo jest dać się porwać nurtowi wydarzeń i z zainteresowaniem można śledzić to, co dzieje się dalej. Z perspektywy pierwszych czterech odcinków nie zauważam tendencji spadkowej – choć naturalnym jest, że z biegiem czasu poznajemy dodatkowych bohaterów i wkraczamy w coraz odleglejsze wątki, wszystko ładnie się klei i postępuje do przodu bardzo równym rytmem. Produkcja zdaje się być w tym względzie bardzo dobrze przemyślana i zaplanowana – cały czas rozwijany jest jeden główny problem i widać wyraźnie, że twórcy nie zbaczają z kursu mimo wielu potencjalnie dobrych do rozwinięcia wątków. Buduje to pewną spójność i tym samym zapewnia zainteresowanie. Odcinki trwają po około 45 minut, a seans każdego upływa tak naprawdę nie wiadomo kiedy.
Przyznam otwarcie - czasem miewam opory przed produkcjami o tematyce magicznej, zwłaszcza jeśli są to seriale. Tutaj jednak miło zaskoczył mnie fakt, że nie obserwujemy w zasadzie żadnych kiczowatych efektów specjalnych, a sama magia zasygnalizowana jest nam bardzo subtelnie. Zdecydowanie milej się na coś takiego patrzy, nie czuć przesady i jednocześnie pasuje to do postawy samej głównej bohaterki, która przecież nie chce pogodzić się z faktem, że płynie w niej krew czarownicy. Pod względem realizacji jest znakomicie – scenografia jest bardzo wdzięczna, z dopracowanymi detalami, a całości sprzyja również dopasowana ścieżka dźwiękowa, przybierająca zarówno klasyczne jak i elektroniczne brzmienia.
Warto też wspomnieć, że choć w serialu pojawiają się wampiry, ich reprezentacja również jest pokazana z dużą klasą – nie mamy tu kłów ani zachowań drapieżników, a mimo to widać, że są to istoty bardzo niebezpieczne i przerażające. Matthew Goode w roli Clairmonta to strzał w dziesiątkę – postać można kupić w zasadzie z miejsca i w wielu względach wypada on ciekawiej niż sama Diana. Bo tak naprawdę Diana jest jak na razie pewnym problemem dla serialu – a przynajmniej z mojego punktu widzenia. Choć nie mam nic do kreacji Teresa Palmer, jej bohaterka momentami wydaje się aż infantylna. Z łatwością zakochuje się w wampirze i od tak porzuca swoje dotychczasowe życie, prowadzona miłosnymi uniesieniami. Najgorzej wypadają sceny, w których z pasją w oku wygłasza prawdy o przeznaczeniu czy miłości, co momentami brzmi jak wyznania nastolatki. Nie pasuje to do jej sylwetki naukowca i często przez to wszystko staje się ona damą w opresji. Gdyby nie Clairmont, los czarownicy byłby przesądzony zapewne znacznie szybciej. I tutaj właśnie czuję pewien niedosyt – przecież bohaterka jest zapowiadana jako potężna, a przez pierwsze cztery odcinki zdaje się, jakbyśmy mieli do czynienia z romantyczną relacją wampira i zakochanej w nim przeciętnej dziewczyny z sąsiedztwa. Bynajmniej nie porównuję serialu do Twilight, bo jego poziom jest znacznie wyższy, jednak zdarzają się momenty, w których scenariusz niebezpiecznie blisko odbija w kierunku love story. Pierwsze epizody stworzyły wrażenie, że jest tu do opowiedzenia znacznie więcej, w związku z czym mam nadzieję, że to tylko chwilowe zachwiania i czekam na to, co wydarzy się dalej.
A Discovery of Witches to naprawdę przyjemna produkcja dla wszystkich fanów gatunku fantasy. Serial jest dobrze zbudowany i przepięknie zrealizowany - ponadto, co również ważne, nie trzeba znać książkowego pierwowzoru, by dać się porwać zaproponowanej historii. Bogactwo zarysowanego świata zachwyca na wielu płaszczyznach i po kolejne epizody sięga się w zasadzie z naturalnej potrzeby aniżeli z przymusu. Jestem miło zaskoczona tym, jak przyjemnie śledzi się losy Diany i Clairmonta oraz tę małą (lub wielką) rewolucję, jaka zaczyna dokonywać się między gatunkami. Po czterech epizodach w dalszym ciągu jesteśmy przed kulminacją, ale czuć wyraźnie, że akcja tylko się zagęszcza, a wybuch jest nieunikniony, co tylko dodaje przyjemności z oglądania. Sezon składa się tylko z ośmiu odcinków – czas pokaże, jak wypadnie druga połowa. Mam szczerą nadzieję, że tylko lepiej.