Ona jest niespełnioną aktorką, on aspirującym muzykiem jazzowym. Ona zamiast grywać w filmach, obsługuje aktorów w kawiarni wielkiej wytwórni, on beznamiętnie wygrywa świąteczne piosenki, uciszając zew prawdziwej muzyki, która płynie w jego żyłach.  Oboje przez życie idą z ciągłym oddechem frustracji na plecach. Aż do momentu, w którym się spotykają i jedno drugiemu oferuje miłość, wsparcie i wiarę. Gdy są razem zdaje się że nie ma rzeczy niemożliwych, a światła Los Angeles błyszczą tylko dla nich. Po genialnym Whiplash, Damien Chazelle zostaje przy muzycznych klimatach, znów tworząc film pełen jazzu i nieskrępowanej miłości do dźwięku. I po raz kolejny mu się udaje. W La La Land ścieżka dźwiękowa ma znaczenie równorzędne do obrazu, jest idealnie dopasowana i potęguje uczucia, które wzbudzają w widzu kolejne sceny. Piosenki wpadają w ucho i zostają w sercu na dłużej, a głosy Emmy Stone i Ryana Goslinga doskonale razem współbrzmią przenosząc nas oglądających do innego świata. Ciężko przewidywać, aby Chazelle był w stanie przywrócić kinową modę na musicale, ale z pewnością udało mu się zrobić film, który przypomina czasy ich świetności. Słodki klimat starego Hollywood obezwładnia i trudno opanować nostalgię. Duży wpływ na tak silne oddziaływanie filmu ma to, jak perfekcyjnie został przygotowany od strony wizualnej i technicznej. Zdjęcia, kostiumy, scenografia, gra światłocieniem tworzą jeden z najpiękniejszych filmów, jakie widziałam w ostatnim czasie. Wzroku nie można oderwać. Chazelle doskonale panuje też nad reżyserią i swoimi bohaterami. Jego młodzieńcza energia, którą zaprezentował już w Whiplash ponowne jest widoczna. Tym razem nie wybucha nam w twarz, ale wciąż działa zniewalająco. Chazelle jest zdecydowanie lepszym reżyserem niż scenarzystą, bo to właśnie historia jest w La La Land najsłabsza. Brakuje jej oryginalności, ale podobnie było w poprzednim filmie twórcy. Mam jednak wrażenie, że dla Amerykanina nie jest ona najważniejsza – jego siłą jest umiejętność odpowiadania znanych historii w inny, świeży sposób. Dobrze patrzy się na świat jego oczami. Biorąc pod uwagę ogólny i prawie bezkrytyczny zachwyt zachodniej publiki i recenzentów, spodziewałam się, że La La Land będzie filmem wybitnym, dziełem wielkim i przełomowym. Tak nie jest, ale Chazelle stworzył produkcję na tyle dobrą, że potwierdził swoją klasę i pozycję – Whiplash nie był przypadkiem. Warto więc dalej go obserwować, bo mam wrażenie, że się dopiero rozgrzewa. Jeśli wciąż będzie wkładał w swoje produkcje tyle pasji, dobierał tak znakomitą obsadę (zarówno Gosling, jak i Stone nie zawiedli) i doprawiał to wszystko szczyptą energii i szaleństwa, to możemy spodziewać się jak najlepszych rzeczy. Ten prawdziwie wielki film jeszcze przed nim. Recenzja pierwotnie została opublikowana 15 grudnia 2016 roku
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj