Brytyjski aktor ma wyjątkowo udany rok: kilka miesięcy temu wystąpił w świetnym “Mad Max: Na drodze gniewu”, teraz zaś daje prawdziwy pokaz swoich umiejętności w roli bliźniaków Kray. "Legend" zachwyca.
"Legend" to historia oparta na faktach. W latach 60. Londynem twardą ręką rządzili bliźniacy Kray: nieobliczalny Ronald i spokojniejszy, hamujący (nie zawsze udanie) brata Reginald. Byli brutalni i skuteczni, a bokserskie zaplecze czyniło z nich wyjątkowo trudnych przeciwników. Dlatego odnieśli sukces - kluby płaciły im za ochronę, w ich własnym lokalu gangsterzy mieszali się z polityczną i biznesową elitą, nieźle zarabiali także na współpracy z amerykańską mafią. Tak naprawdę to oni byli pierwszymi gangsterami-celebrytami, którzy trafiali na okładki brukowców, a nawet mieszali się w (i wywoływali) polityczne skandale. Ostatecznie jednak ich porywczy charakter, zwłaszcza zamiłowanie Rona do przemocy, stał się przyczyną ich upadku.
Tę historię opowiada "Legend" - i jest ona fascynująca. To mieszanka krwi, bijatyk i strzelanin z groteskowym humorem, opowieścią o wyrwaniu się z biedy, a także o miłości (narratorką jest żona Reggiego, Frances). Podkreślić należy zwłaszcza aspekt komiczny, dziwaczny aspekt komiczny, którego motorem napędowym jest Ron.
[video-browser playlist="750236" suggest=""]
Widzicie, Ron jest zdrowo walnięty – to opinia wykwalifikowanego psychologa. Podejrzewa się, że ma schizofrenię paranoidalną, z pewnością zaś niespecjalnie potrafi i chce hamować swoją złość, niemal zawsze wydaje się spragniony krwi. Wpędza tym w kłopoty Reginalda, który – dla żony – chciałby może nie tyle rzucić dotychczasowy styl życia, co ograniczyć rozróby i przemoc, by w spokoju cieszyć się efektami złej sławy i wcześniejszych działań. To mu się jednak nie uda, bo jego szalony brat zawsze coś wymyśli – my zaś mamy przy tym niezły ubaw, bo Ron to postać tak bezpośrednia i pełna sprzeczności, że nie sposób się nie śmiać, nawet jeżeli robi coś naprawdę strasznego, jak choćby tłuczenie innych młotkiem.
Ogromna w tym wszystkim zasługa Toma Hardy’ego, którego wprawdzie wspiera dobra reżyseria (rozciągnięta na kilka lat opowieść bardzo sprawnie płynie do przodu i łączy komedię z akcją), świetna ścieżka dźwiękowa i ogólnie klimat Londynu lat 60., ale nie ma co zaprzeczać, że to on stanowi główny ozdobnik tego filmu. Jego Ron to zwierzę i gentleman w jednym, owładnięty furią oprych i miłośnik muzyki, a także kochający synek mamusi; nawet gdy tylko stoi, nic nie mówi, Hardy idealnie oddaje rozsadzającą go energię, dzikość w oczach. Wcielając się zaś w Reginalda, tworzy zupełnie odmiennego człowieka, podobnego do swojego brata fizycznie, ale poza tym całkowicie innego. Efekt jest wspaniały, efektownie wypadają zwłaszcza sceny bijatyk z udziałem obu braci.
Tym samym "Legend" wskakuje na listę najlepszych filmów roku, Tom Hardy zostaje zanotowany jako solidny kandydat do przynajmniej oscarowej nominacji, a bracia Kray znowu cieszą się sławą. Widz zaś z seansu wychodzi z uczuciem obejrzenia czegoś wyjątkowego.