Jeśli szukacie serialu wybitnego, który wciągnie was wyszukaną fabułą, fantastyczną grą aktorską na miarę nagród Emmy, to nie ten adres. Jeśli natomiast szukacie czegoś mało wyszukanego, durnego i porównywanego do największego szitu w historii telewizji – to również nie ten adres. Stwierdzenie, że Legendy są czymś pomiędzy jednocześnie jest i nie jest na wyrost. Bo są momenty, kiedy ocierają się o naprawdę niezłe, by nie powiedzieć dobre produkcje. Są też takie, kiedy szorują o dno żenady. Co ważne, nie zmienia tego nawet to, że właśnie jesteśmy o krok od finału piątego sezonu. Ostatnie odcinki to takie trochę pomieszanie z poplątaniem wątków, pomysłów, centralnych postaci, które mają prowadzić nas do szczęśliwego (lub nie) zakończenia. Stąd otrzymaliśmy nad wyraz ekspresyjnego i przerysowanego do granic kaftana bezpieczeństwa Gary'ego, który raz po raz sprowadzał na Legendy kłopoty, by z drugiej strony skupiać się na dość spokojnym (jak na ten serial) wątku rozwijania relacji Rory'ego z córką. W międzyczasie borykamy się z nowymi umiejętnościami niewidomej Sary, wdrażaniem się w ekipę Astry, rozwijającym się romansem między Zari i Constantinem czy wciąż wzdychającym do jej poprzedniej wersji Nate'em. Oczywiście nad wszystkimi wiszą siostry przeznaczenia, próbujące zdobyć – tak jak Legendy, wszystkie elementy Krosna Przeznaczenia. Uff, a przecież na tym i tak nie koniec wszystkich wątków (mamy choćby przywracanie do życia Behrada), które w bardzo pokrętny sposób prowadzą do spójnego finału. Choć z drugiej strony trudno tak naprawdę przewidzieć, co nas w nim czeka, bo przecież nikt z nas nie spodziewał się zobaczyć inspiracji serialem The Walking Dead ani tym bardziej (chyba że wcześniej widział trailery) parodii Przyjaciół, Downton Abbey czy Star Treka. A to znów nie wszystko, bo  mamy np. nawiązanie do Nie z tego świata. Tak więc abstrahując od tego, co nam szykują twórcy na koniec, warto zapytać... czy było warto to wszystko oglądać?
the CW
Krótko mówiąc – tak. Warto było zobaczyć na ekranie chemię, jaka wytworzyła się między wszystkimi bohaterami (włącznie z Rorym i jego córką). Warto było zobaczyć Talę Ashe, jak umiejętnie odgrywa niby te same, ale całkowicie różne od siebie postacie Zari. Warto było zobaczyć wariacje na temat jednych z najpopularniejszych seriali w historii telewizji i wreszcie warto było zobaczyć Micka Rory'ego w długich blond włosach. Niezależnie od tego, jakie ma się zdanie o produkcjach The CW, po prostu warto zapoznać się z Legends of Tommorow choćby po to, aby zobaczyć jak nie powinno się kręcić seriali o wyrzutkach wśród wszystkich komiksowych superbohaterów, a jednocześnie jak właśnie powinno się je tworzyć – z humorem i odpowiednim dystansem. Ten serial był miejscem, w którym doskonale sprawdziły się wszystkie postacie, które nie potrafiły na dłużej zagrzać miejsca w innych produkcjach bądź wypadły w nich absolutnie żenująco, jak choćby Damien Darhk w Arrow. Ten serial jest absolutnie nieobliczalny, a takim creme de la creme tej tezy był epizod The One Where We're Trapped on TV i to nie tylko ze względu na wspomniane pastisze znanych seriali, ale też kolejne, zaskakujące kreacje (kto by pomyślał, że Constantine tak dobrze wypadnie jako lokaj albo że Nate – a właściwie Nick Zano, ma w sobie jeszcze tyle talentu komediowego) i absurdalne wręcz sytuacje ekranowe. A przecież ten sezon Legend na początku był bardzo słaby, miał wiele dziur fabularnych oraz skrótów, przez które mało się w nim kleiło. Oczywiście wpływ na to miał Kryzys na nieskończonych ziemiach, który mocno zaangażował wszystkie ekipy serialowe, ale już później im było dalej, tym lepiej, czego nie można było powiedzieć o innych produkcjach The CW. Dlatego warto było przemęczyć się przez kilka pierwszych odcinków, by do samego finału dostawać coraz lepsze epizody (miejmy nadzieję, że z finałem włącznie). Warto również było przymykać oko na pewne głupoty, nieścisłości, niskich lotów humor czy fabularne przeskoki. Legendy nas już zdążyły do tego przyzwyczaić i akurat im należy to wybaczyć, ponieważ dzięki temu wymykają się wielu telewizyjnym (i komiksowym) schematom, żyjąc własnym życiem, niezależnym od wydarzeń w innych, „siostrzanych” produkcjach.
the CW
+20 więcej
Na koniec należy zaznaczyć jeszcze jedno – to nie jest laurka dla Legend ani tym bardziej dla The CW. Raczej docenienie faktu, że wśród szmiry, jaką w tym roku ta stacja wypuściła (może poza Kryzysem i trochę finałem serialu Arrow), jest jeden serial, który potrafi trzymać naprawdę niezły poziom. No ale przy takiej konkurencji nie jest to szczególnie trudne. Dlatego chyba w ciemno można założyć, że finał 5. sezonu Legends of Tommorow zdecydowanie przebije te, które widzieliśmy we Flashu, Supergirl, a już na pewno w Batwoman. I pomyśleć, że ten serial był tak naprawdę taką produkcją-śmietnikiem dla poszczególnych bohaterów, których trzeba było gdzieś po prostu upchać... Ironia, prawda?
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj