Madam Secretary prezentuje bardzo równy poziom w swoim debiutanckim sezonie. Epizody mijają szybko, mamy niezłe dialogi, trochę fajnego humoru, rozwijający się wątek główny i świetna jest Tea Leoni. Brakuje jednak czegoś, co sprawiłoby, że zaczęłoby nam na bohaterach serialu naprawdę zależeć, a ich samych przydałoby się w wydatniejszy sposób rozwinąć. Znów można wałkować temat Żony idealnej jako wzoru do naśladowania, ale faktycznie można to do tego sprowadzić. Bo przecież mamy dwie pozycje tej samej stacji z silnymi i niezależnymi kobietami w głównych rolach, ba, tytułowych rolach. Ale w Żonie… od samego początku tworzono wokół Alicii Florrick niesamowicie rozbudowany świat i otaczała ją plejada wielowymiarowych postaci. W Madam Secretary tego niestety nie ma. Dosłownie wszystko koncentruje się na Leoni. No a przecież nie może ona występować w każdej scenie, więc gdy jej nie ma, są przeciętne i nikomu niepotrzebne historie zapychające.
Taka konstrukcja produkcji nie sprawdza się wybitnie, jeśli chodzi o walory artystyczne tej opowieści, ale najwyraźniej komercyjnie działa całkiem nieźle. Prawie 13 mln Amerykanów (nie wliczając wyników z nagrywarek) siada co tydzień przed telewizorem, aby oglądać perypetie Elizabeth McCord. I trudno im się dziwić. Co tydzień pani Sekretarz Stanu "kopie tyłek" każdemu, kto śmie jej podskoczyć, a USA zawsze wygrywa. To takie feel good story dla widzów, mocno wygładzone, momentami wręcz cukierkowe. Madam Secretary musi w końcu pokazać pazur, a fabularnie "pobrudzić sobie rączki", bo z czasem nawet znakomita Tea nam się znudzi, a serial szybciutko wpadnie w mocarną stagnację.
[video-browser playlist="632734" suggest=""]Tak jak wspomniałem, sprawy tygodnia w nowym hicie CBS nie porywają, bo choć wydaje się, że międzynarodowy dyplomatyczny incydent lub nawet III wojna światowa wiszą na włosku, zawsze udaje się kryzys zażegnać. W 10. odcinku wprowadzono jednak drobną modyfikację – retrospekcje. Cofnęliśmy się ponad dekadę do czasów, gdy Liz pracowała jeszcze w CIA i przesłuchiwała w Iraku terrorystę. W ostatecznym rozrachunku służyło to tylko temu, aby mieć pretekst do stworzenia konfliktu z jej najstarszą córką. Szkoda. Czekam wciąż na jakieś soczyste flashbacki, które pokażą bohaterkę w akcji, np. w czasie rekrutacji podwójnego agenta. Jakiś szpiegowski wątek rodem z Homeland temu serialowi na pewno tylko by pomógł.
I może się takowego niedługo doczekamy - nie w migawkach z przeszłości, ale w historii morderstwa byłego Sekretarza Stanu. To obecnie zdecydowanie najciekawsza historia w Madam Secretary, a w jesiennym finale nabrała ona nieco rumieńców. Bess i Jackson współpracują teraz razem, aby rozwikłać zagadkę potencjalnego irańskiego spisku. Może być ciekawie.
Czytaj również: "Prawo ulicy" w wersji HD zadebiutuje jeszcze w tym miesiącu
Produkcja CBS jest już po 11 odcinkach i choć ogląda się ją bardzo przyjemnie, to jednak trzeba mieć zastrzeżenia do sposobu, w jaki się rozwija. Jeżeli serial chce aspirować do bycia czymś więcej niż tylko cotygodniowym guilty pleasure do obiadu, scenarzyści muszą wziąć się w garść i nadać Madam Secretary więcej iskry i wyrazu. Obyśmy nie musieli na to czekać do 2. sezonu, który jest prawie pewny.