W Małym Zgonie Ryszard trafia do więzienia, w którym jest dyrektorem, i odkrywa biznes prowadzony pod przykrywką placówki przez Marka. W końcu dochodzi do konfrontacji obydwu panów, którzy postanawiają współpracować. Ryszard ma zająć się umową ze Stefanem i sprzedażą narkotyków kupcowi. Natomiast Marek ma uratować rodzinę z rąk Fina, płatnego zabójcy nasłanego przez Vatzlava. W tym czasie Anna odkrywa spisek sięgający nawet jej przełożonych. Postanawia wziąć sprawy w swoje ręce.
W finałowych odcinkach podobało mi się, jak został poprowadzony wątek Ryszarda i jego nowej rodziny. Wszystkie te relacje między nimi, mocne więzi, jakie się zapętliły w czasie ich przygody, procentują i naprawdę nieźle prezentuje się dynamika tej dziwnej familii. Cała intryga również wygląda ciekawie. Jest pełna bardzo przerysowanych, wręcz groteskowych postaci, jednak to zderzenie rodziny z ogromem czarnego humoru i akcji wychodzi obronną ręką. Bardzo dobra jest scena z udziałem Ryszarda w lesie, gdzie spotyka się z kupcem na narkotyki. Postać Piotra Głowackiego i jego kobiety jest tak przerysowana do granic możliwości, że w wielu wypadkach nie miałyby prawa bytu. Tutaj jednak wszystko zagrało jak należy. Do tego dodajmy dobrze zarysowane starcie z fińskim zabójcą i dostajemy całkiem udany kawałek komedii kryminalnej.
Jednak już wątek Marka w finałowych odcinkach według mnie nie stanął na wysokości zadania. To wyglądało tak, jakby twórcy budowali wyłącznie fundamenty pod kolejny sezon. Jeszcze na początku, gdy postać ta współdziałała z Ryszardem w więzieniu, to wszystko jakoś się narracyjnie układało. Potem zaczęło się za bardzo sypać i nagle wątek Marka się urywa. Wygląda to tak, jakby przypadkiem ze zmontowanego już odcinka wycięto kilka ważnych scen z udziałem tej postaci. To bardzo dziwne, ponieważ odbywa się to w środku widowiskowej sceny akcji rozpoczętej pościgiem helikopterem. Niedosyt jest, mam nadzieję, że w kolejnym sezonie, jeżeli taki oczywiście będzie, zostanie to naprawione.
Twórcy właściwie przez te dwa finałowe odcinki budowali furtkę, a właściwie dużą bramę dla kolejnej serii i udawało się to im z lepszym lub gorszym skutkiem. Wątek prywatnego śledztwa (choć raczej tak nie można tego nazwać) agentki Anny można było przedstawić lepiej, a ograniczono się tylko do trzech scen z jej udziałem, z których żadna tak naprawdę nie wnosiła nic do fabuły finału. Jednak pozostawiała coś ciekawego do rozwoju w kolejnej, potencjalnej serii, szczególnie że na plac boju wszedł nowy prokurator grany przez Roberta Więckiewicza. To zapowiada się dobrze. Nie do końca pasował mi wątek myśliwego i jego wnuczki, bo on naprawdę nic nie wniósł do produkcji. Chociaż coś dobrego zaczynało się dziać wtedy, gdy w finale połączyli siły z Ryszardem i jego rodziną. Jednak to wszystko trwało za krótko. Może to zmieni się w kolejnych odcinkach. Natomiast na plus muszę zaliczyć bardzo śmieszne cameo Juliusza Machulskiego oraz wprowadzenie wątku z kolejnym bratem, Piotrem, który jest jakimś latynoamerykańskim cynglem. Scena jego wejścia wypadła naprawdę zabawnie. Nowa postać i piosenka Elektrycznych Gitar na koniec to bardzo ładny hołd dla dyptyku Kiler reżysera. Piotr od razu kojarzy się bowiem z Moralesem z Kilerów 2-óch.
Finałowe odcinki Małego Zgonu nie obywają się bez błędów, szczególnie w prowadzeniu narracji, jednak można je obejrzeć dla czystej, nieskrępowanej rozrywki. Ode mnie 6/10.