Mały Zgon: sezon 1, odcinki 9-10 (finał sezonu) - recenzja
Finałowe odcinki 1. sezonu Małego Zgonu trzymają całkiem niezły poziom i dają podwaliny pod dalszą historię. Oceniam.
Finałowe odcinki 1. sezonu Małego Zgonu trzymają całkiem niezły poziom i dają podwaliny pod dalszą historię. Oceniam.
W Małym Zgonie Ryszard trafia do więzienia, w którym jest dyrektorem, i odkrywa biznes prowadzony pod przykrywką placówki przez Marka. W końcu dochodzi do konfrontacji obydwu panów, którzy postanawiają współpracować. Ryszard ma zająć się umową ze Stefanem i sprzedażą narkotyków kupcowi. Natomiast Marek ma uratować rodzinę z rąk Fina, płatnego zabójcy nasłanego przez Vatzlava. W tym czasie Anna odkrywa spisek sięgający nawet jej przełożonych. Postanawia wziąć sprawy w swoje ręce.
W finałowych odcinkach podobało mi się, jak został poprowadzony wątek Ryszarda i jego nowej rodziny. Wszystkie te relacje między nimi, mocne więzi, jakie się zapętliły w czasie ich przygody, procentują i naprawdę nieźle prezentuje się dynamika tej dziwnej familii. Cała intryga również wygląda ciekawie. Jest pełna bardzo przerysowanych, wręcz groteskowych postaci, jednak to zderzenie rodziny z ogromem czarnego humoru i akcji wychodzi obronną ręką. Bardzo dobra jest scena z udziałem Ryszarda w lesie, gdzie spotyka się z kupcem na narkotyki. Postać Piotra Głowackiego i jego kobiety jest tak przerysowana do granic możliwości, że w wielu wypadkach nie miałyby prawa bytu. Tutaj jednak wszystko zagrało jak należy. Do tego dodajmy dobrze zarysowane starcie z fińskim zabójcą i dostajemy całkiem udany kawałek komedii kryminalnej.
Jednak już wątek Marka w finałowych odcinkach według mnie nie stanął na wysokości zadania. To wyglądało tak, jakby twórcy budowali wyłącznie fundamenty pod kolejny sezon. Jeszcze na początku, gdy postać ta współdziałała z Ryszardem w więzieniu, to wszystko jakoś się narracyjnie układało. Potem zaczęło się za bardzo sypać i nagle wątek Marka się urywa. Wygląda to tak, jakby przypadkiem ze zmontowanego już odcinka wycięto kilka ważnych scen z udziałem tej postaci. To bardzo dziwne, ponieważ odbywa się to w środku widowiskowej sceny akcji rozpoczętej pościgiem helikopterem. Niedosyt jest, mam nadzieję, że w kolejnym sezonie, jeżeli taki oczywiście będzie, zostanie to naprawione.
Twórcy właściwie przez te dwa finałowe odcinki budowali furtkę, a właściwie dużą bramę dla kolejnej serii i udawało się to im z lepszym lub gorszym skutkiem. Wątek prywatnego śledztwa (choć raczej tak nie można tego nazwać) agentki Anny można było przedstawić lepiej, a ograniczono się tylko do trzech scen z jej udziałem, z których żadna tak naprawdę nie wnosiła nic do fabuły finału. Jednak pozostawiała coś ciekawego do rozwoju w kolejnej, potencjalnej serii, szczególnie że na plac boju wszedł nowy prokurator grany przez Roberta Więckiewicza. To zapowiada się dobrze. Nie do końca pasował mi wątek myśliwego i jego wnuczki, bo on naprawdę nic nie wniósł do produkcji. Chociaż coś dobrego zaczynało się dziać wtedy, gdy w finale połączyli siły z Ryszardem i jego rodziną. Jednak to wszystko trwało za krótko. Może to zmieni się w kolejnych odcinkach. Natomiast na plus muszę zaliczyć bardzo śmieszne cameo Juliusza Machulskiego oraz wprowadzenie wątku z kolejnym bratem, Piotrem, który jest jakimś latynoamerykańskim cynglem. Scena jego wejścia wypadła naprawdę zabawnie. Nowa postać i piosenka Elektrycznych Gitar na koniec to bardzo ładny hołd dla dyptyku Kiler reżysera. Piotr od razu kojarzy się bowiem z Moralesem z Kilerów 2-óch.
Finałowe odcinki Małego Zgonu nie obywają się bez błędów, szczególnie w prowadzeniu narracji, jednak można je obejrzeć dla czystej, nieskrępowanej rozrywki. Ode mnie 6/10.
Poznaj recenzenta
Norbert ZaskórskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1996, kończy 28 lat
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1948, kończy 76 lat
ur. 1937, kończy 87 lat
ur. 1982, kończy 42 lat