Żeby było jasne: „Marvel's Guardians of The Galaxy” nie należą do Kinowego Universum Marvela, przez co trafiają na tę samą półkę, na której znajdują się inne animacje, takie jak „Avengers Assemble”, „Ultimate Spider-Man” oraz „Hulk and the Agents of S.M.A.S.H”. Nie są również powiązani z filmem Jamesa Gunna, ale to właśnie z niego wyraźnie czerpią wizualną inspirację. Nie tyle zresztą wzorują się na kinowym przeboju, co wręcz go imitują - tożsamy jest tutaj nie tylko ogólny zarys i rozrywkowy klimat, ale także wygląd bohaterów czy też niektóre głosy, naśladujące te filmowe. Korzystanie z dobrodziejstw wykreowanego świata odbywa się tu czasami z gorszym, ale przeważnie jednak z lepszym skutkiem, co bezsprzecznie stanowi główną zaletę produkcji. W kilku miejscach serial puszcza oczko do fanów aktorskiego oryginału (m.in. wspomnienie o poprzedniej wizycie w Knowhere), ale na szczególną pochwałę zasługuje decyzja o nawiązaniu do doborowego soundtracku rodem z lat 70. i 80. – w tym powtórzenie piosenki „Hooked on a Feeling” autorstwa Blue Swede. Film miał wiele zalet, ale to ścieżka muzyczna wybijała się na pierwszy plan - rozwinięcie jej w serialu było zabiegiem oczywistym, oby więc hity minionych epok rozbrzmiewały tu jak najczęściej. Pod względem fabularnym serial prezentuje się całkiem ciekawie. Akcja „Road to Knowhere” rozgrywa się teoretycznie po wydarzeniach z filmu, a więc Strażnicy dobrze już się znają i działają razem od jakiegoś czasu. Pośród splotu różnych zdarzeń pierwszy odcinek wprowadza tajemniczy artefakt, który posiąść chce wielu, ale który kompatybilny jest wyłącznie z DNA Petera Quilla i tylko przez niego może być aktywowany. Brzmi jak reinterpretacja scenariusza Gunna, ale już wcześniejsze zapowiedzi twórców sugerują, że przedmiot ten będzie swoistą mapą skarbów prowadzącą do potężnej broni o mocy pozwalającej na stworzenie nowego wszechświata. Tak też rozpoczyna się wyścig z czasem o to, kto zdobędzie go pierwszy. [video-browser playlist="728508" suggest=""] Sam motyw kosmicznych piratów ma w sobie spory potencjał na bardziej różnorodne wątki i więcej oryginalnych pomysłów. Na razie na drodze bohaterów stają m.in. Ronan, Korath i Nebula, a obok nich pojawiają się także nieoczywiści sojusznicy, jak Yondu (zaciągający podobnie do Michaela Rookera) i znany z komiksów pies Cosmo. Bardzo prawdopodobne są także crossovery z pozostałymi animacjami i gościnne występy znanych superbohaterów. W ciągu dwudziestu minut dzieje się tu bardzo dużo, a akcja dynamicznie pędzi naprzód i przeskakuje błyskawicznie od miejsca do miejsca. Nudzić się nie sposób - są tutaj i niezłe walki, i liczne wybuchy, a całość ani na moment nie traci tempa. Dojrzałe animacje superbohaterskie („Spider-Man”!) co prawda odeszły już w niepamięć, ale mam nadzieję, że również „Marvel's Guardians of The Galaxy” będą mieć momenty skupione na rozwoju charakterów postaci. W tym miejscu wspomnieć należy także o 10 króciutkich odcinkach z serii „Origins”, które przybliżają genezę Star-Lorda, Groota, Draxa, Rocket Raccoona i Gamory. Stanowią tym samym zgrabny prequel serialu, ale pasują również do filmowej historii, przez co zdecydowanie warto je obejrzeć. Nie przegapcie! Stronie technicznej nie można wiele zarzucić. Aktorzy podkładający głos ustępują wyraźnie swoim pierwowzorom (może poza Grootem, z oczywistych względów), ale i tak spisują się nieźle. Choć jestem fanem tradycyjnej animacji, to muszę przyznać, że kreska wygląda tutaj satysfakcjonująco. Nie jest nowatorska i nie ma za grosz unikalnego sznytu, ale przynajmniej spełnia współczesne standardy i pasuje wizualnie do stylistyki wypracowanej w pozostałych animacjach - pozostaje liczyć, że wzorem filmu serial stawiał będzie częściej na żywsze barwy, co na pewno nada mu charakteru. Rysy niektórych twarzy mogłyby wyglądać sympatyczniej, a spory minus należy się za wstawki generowane komputerowo, choć całe szczęście jest ich niewiele. Czytaj również: „Strażnicy Galaktyki 2” – James Gunn zdradza zabawną ciekawostkęMarvel's Guardians of The Galaxy” skierowani będą oczywiście do młodszego widza, ale sama premiera unika nazbyt infantylnego humoru i pozwala wierzyć, że będzie to rozrywka nie tylko przystępna, ale zadowalająca dla każdego. Szczególnie dla zdeklarowanych fanów (w tym wyżej podpisanego) seanse te stanowić będą znakomitą okazję do umilenia sobie oczekiwania na sequel kinowych przygód Star-Lorda.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj