O tym, że Andy Serkis chce wyreżyserować The Jungle Book, mówiło się już od dawna. Pytanie tylko, po co, skoro dwa lata temu świetną aktorska wersję nakręcił dla Disneya Jon Favreau. Co można było jeszcze pokazać w opowieści o sierocie wychowanej przez wilki? Okazuje się że Serkis miał trochę inny pomysł na tę historię. Mroczniejszy i bardziej brutalny. Pełny krwi i bólu. Taki, któremu bliżej jest do animacji z 1989 roku, którą można było kiedyś oglądać na Polonii 1 niż tej z wytwórni Myszki Micky. Mowgli to nawet przyjemna opowieść o chłopcu, który stara się odnaleźć swoje miejsce w świecie. Szuka swej tożsamości, a dla części watahy jest dziwolągiem. Dla Shere Khana to niedokończona sprawa sprzed lat i sola w oku. No a dla reszty dżungli to możliwość zbawienia i przywrócenia pewnej równowagi. W sumie, każdy w tej opowieści zobaczy co innego i inaczej ją zinterpretuje. Może właśnie dlatego cieszy się ona tak wielką popularnością na całym świecie. Mnie osobiście podoba się takie odarcie tej historii z baśniowej otoczki. Zwierzęta są tutaj bardziej poranione. Powiedziałbym nawet, że odrażające. Baloo czy Bagheera to nie są zwierzęta, które chciałoby się z miejsca przytulić jak w wersji Jona Favrea. Ich pyski są pokiereszowane. Widać, że życie w dżungli ich nie oszczędza. Zresztą Baloo w tej wersji nie jest wyluzowanym niedźwiadkiem, który całe dnie obija się, zajadając się owocami. Niczym sierżant sztabowy jest odpowiedzialny za wyszkolenie młodej watahy, by była w stanie funkcjonować w stadzie. Pierwsza część filmu jest płynna i wciągająca. Niestety, czym bliżej to finału, tym mocniej dają o sobie znać różnego rodzaju skróty scenariuszowe. Widać, że Serkis śpieszy się do zwieńczenia całej opowieści tak, by nie przekroczyć dwóch godzin. Przez co finał jest wymuszony i moim zdaniem mało satysfakcjonujący. Nie ma w nim nic ikonicznego. Nic, co by nam zapadło w pamięć. Podczas tego przebudowywania opowieści wypadł cały wątek o tym, czemu Shere Khan tak nienawidzi ludzi i ich wynalazków. Czemu się ich tak panicznie boi. Bez tej szczegółowej motywacji jego postać jest dwuwymiarowa. Niewątpliwą siłą tego filmu jest technologia, jaką wykorzystano do jego stworzenia. Serkis to mistrz motion capture i to czuć. Każda z postaci jest niezwykle ludzka w swojej mimice i zachowaniu. Ma w sobie jakiś magnetyzm. Potrafi zaintrygować widza. Zahipnotyzować na chwilę. Oczywiście przez cały seans widzimy, że 80 procent tego, co jest na ekranie, to efekty specjalne. Nie jak u w wersji Jona Favreau, gdzie widz, co jakiś czas mógł zapomnieć, że zwierzęta, które ogląda na ekranie, nie są prawdziwe. Tu ta sztuczność wręcz się wylewa. Rozumiem jednak, że taki był zamysł twórcy. By wszystkie zwierzęta były przerysowane. Nierealne w swoim wyglądzie. Angielska wersja językowa obfituje w same znane nazwiska. Usłyszymy w niej głos nie tylko Serkisa, ale także Benedicta Cumberbatcha, Christiana Bale’a, Cate Blanchett. Aktorzy spisali się naprawdę nieźle. Zwłaszcza Cumberbatch jako Khan potrafi podnieść tętno, podobnie zresztą jak to robił w Hobbicie. Polska wersja też nie wypada źle przy oryginale. Usłyszymy w niej Agatę Kuleszę, Zbigniewa Zamachowskiego, Jerzego Stuhra, a także Jarosława Boberka.
Mowgli: Legenda dżungli to nie jest film, który można obejrzeć z małymi dziećmi. Ma w sobie taki Burtonowski mrok. Jednym się to spodoba, innych odrzuci. Mnie czas z tym filmem minął miło, ale nie jest to tytuł, do którego chciałbym jeszcze wracać. Jeden seans w zupełności mi wystarcza.

Sprawdź, gdzie obejrzeć ten i inne filmy w VOD na stronie vod.naekranie.pl

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj