W finale 2. sezonu Mrocznych materii Lyra i Will nadal znajdują się pod opieką czarownic. Marisa w trakcie starcia z przedstawicielką magicznej rasy dowiaduje się, jakie jest przeznaczenie jej córki, które tak skrzętnie ukrywano do tej pory. Wędrówka Johna Parry'ego i Lee doprowadza do potyczki z żołnierzami Magisterium, co kończy się źle dla tego drugiego. W końcu dochodzi do spotkania Johna i Willa. Ojciec przekazuje synowi swą wiedzę dotyczącą noża, który znajduje się w posiadaniu chłopca, i jego znaczenia dla walki Asriela. Przez cały czas trwania tego finałowego odcinka miałem poczucie, jakbym nie oglądał ostatniego epizodu sezonu, który ma nas zostawić z interesującym cliffhangerem. Bardziej to wszystko wyglądało jak odcinek przed finałem, który ma do niego wprowadzić. Należy w tym momencie przypomnieć, że 2. seria miała mieć początkowo osiem epizodów, jednak sprawy pandemiczne pokrzyżowały szyki. I niestety twórcom nie za bardzo udało się ukryć ten fakt. Brakujący epizod miał się skupiać na losach Lorda Asriela po wejściu do wyrwy. Jego brak sprawił, że w scenariuszu finału pojawiły się pewne luki, które trudno było w tym przypadku załatać. Dlatego mniej lub bardziej sprawnie (raczej to pierwsze) wplatano słowa o historii Asriela w usta innych postaci, a jego występ ograniczono do jednej finałowej sceny, w której zbiera swoją armię. Szkoda, że nie udało się subtelniej tego ukryć, bo niestety widać te narracyjne niedostatki.
HBO/BBC
Jednak w końcu postacie Johna i Lee dostały coś więcej do grania, oprócz kilku mało znaczących scen w balonie. I muszę przyznać, że ten emocjonalny przekaz w pełni do mnie dotarł. Może scena śmierci Lee trochę w pewnym momencie trąciła nadmierną patetycznością, jednak koniec końców całkiem dobrze się wybroniła. Jestem pewien, że wielu widzów spokojnie mogło się na niej wzruszyć. To samo można napisać o sekwencji z udziałem Johna i Willa, ich pierwszego spotkania w produkcji. Miała ona swój ciężar emocjonalny, jednak nie została przeholowana, aby wpaść w  przesadzony melodramatyzm spowodowany śmiercią starszego Parry'ego. Wszystko tutaj zadziałało jak należy i przygotowało odpowiednie podwaliny pod wątek chłopca w kolejnej, finałowej już odsłonie serialu. Jestem ciekaw, jak ułoży się jego wątek w 3. sezonie.  Należy zwrócić uwagę na to, że po raz kolejny czuć było tę bardzo dobrą ekranową chemię między Dafne Keen a Amirem Wilsonem wcielających się w Lyrę i Willa. Młody duet aktorski sprawnie rozgrywa tę relację łączącą ich postacie, w której przyjaźń przeplata się z czymś więcej. Jednak najbardziej jestem ciekawy, jak zostanie zaprezentowany wątek Lyry i Marisy w 3. sezonie po tym, jak bohaterka została porwana przez Coulter. Dobrze nakreślono ten aspekt fabuły i jego kierunek. Poza tym Ruth Wilson po raz kolejny znakomicie zaprezentowała się z tej swojej demonicznej strony jako czarny charakter, jednak taki z jakimiś rozterkami w sobie, niejednoznaczny. Doskonale zaprezentowała się szczególnie w scenie, w której uśmierca jedną z czarownic i dowiaduje się, że przeznaczeniem Lyry jest zostanie nową Ewą, matką wszystkich. Tutaj ten mrok mógł w pełni wypłynąć z aktorki.  Finałowy odcinek 2. sezonu Mrocznych materii nie obywa się bez pewnych narracyjnych błędów, jednak dobrze ustawia pionki na szachownicy do rozgrywki w kolejnej serii. Polecam. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj