Była już Green Lantern. Najczarniejsza noc, teraz nadszedł Najjaśniejszy dzień. Kilkanaście dni temu w naszym kraju ukazał się komiks, który – co tu dużo mówić – może Was przytłoczyć. Nie dość, że historia ze scenariuszem Geoffa Johnsa i Petera J. Tomasiego w polskim wydaniu liczy sobie blisko 700 stron, to jeszcze mnogość wątków w tej opowieści przywodzi na myśl fabularny labirynt, w którym doprawdy trudno znaleźć drogę wyjścia. W żaden sposób nie zmienia to faktu, że Najjaśniejszy dzień to jeden z najważniejszych dla uniwersum DC komiksów w XXI wieku. W niezwykle przekonujący sposób spina on klamrą wątki zapoczątkowane w Najczarniejszej nocy, przenosząc samą historię na inny już poziom. Pojawia się tu w dodatku szansa na to, abyście na przebogaty wszechświat komiksowego giganta spojrzeli z nietypowej perspektywy; do głosu dochodzą postacie, które niekoniecznie muszą cieszyć się wielką popularnością wśród czytelników. Dzięki temu Johns z Tomasim są w stanie pokazać, jak wiele możliwości drzemie w wydawałoby się nieoczywistych zakamarkach postrzeganego holistycznie kosmosu DC.  Uznawana za esencję i fundament życia w uniwersum Biała Latarnia wcale nie powiedziała ostatniego słowa – to właśnie jej potęga sprawia, że 12 zmarłych postaci, superbohaterów i złoczyńców, powraca do życia. Aquaman, Marsjański Łowca, tandem Hawkgirl i Hawkman i pozostali wskrzeszeni muszą wykonać ściśle określone zadania. Sęk w tym, że niektóre z ich misji mogą raz na zawsze zmienić oblicze wszechświata i wpłynąć na losy innych bohaterów. Najważniejszym elementem tej układanki wydaje się być Boston Brand aka Deadman, były akrobata zamordowany w trakcie jednego ze swoich występów, który przez długi okres działał w sferze rozciągającej się pomiędzy życiem a śmiercią. Biała Latarnia przewidziała dla niego specjalną rolę w czasie nadchodzącej walki z okrutnym wrogiem. Istotne jest bowiem to, że całe ziemskie zło zaczyna uzyskiwać świadomość, doprowadzając do powstania Mrocznego Awatara. Czy jest szansa, aby go powstrzymać? Kim jest ostatni z obrońców naszej planety? I jaką rolę w tej historii odgrywają uprzednio zniszczone Czarne Latarnie? 
Źródło: Egmont
Najjaśniejszy dzień sprawdza się nie tylko jako swoiste postscriptum do Najczarniejszej nocy. Jeszcze bardziej przekonuje mnie on do siebie jako rozwinięcie i zarazem domknięcie monumentalnej wizji, która zrodziła się kilkanaście lat temu w głowie Johnsa. Wspomagany w tym tomie przez Tomasiego scenarzysta po raz kolejny bierze sobie za cel wywrócenie uniwersum do góry nogami i z tego zadania wywiązuje się znakomicie. Kosmos Johnsa wrzeszczy i dudni, dramaty bohaterów rozgrywają się tu zaraz obok widowiskowych starć i walki o przeżycie. W tak wielowątkowej opowieści staranne uwypuklenie psychologicznego położenia protagonistów może wydawać się trudne, lecz autorzy potrafią umiejętnie połączyć dobrodziejstwa konwencji superbohaterskiej z mentalną wiwisekcją bohaterów. Widać to najlepiej na przykładzie Deadmana, który z racji swoich wcześniejszych dokonań niekoniecznie musiał pasować do crossoverowych fundamentów całej historii. Johns z Tomasim konsekwentnie realizują jednak swój pomysł na wrzucenie go w samo oko kosmicznego cyklonu. Taki obrót spraw może zaskakiwać, jeśli weźmiemy także pod uwagę, że Najjaśniejszy dzień warstwą fabularną porządkuje/scala/kodyfikuje targane licznymi zawieruchami uniwersum.  Za wchodzące w skład tego tomu zeszyty odpowiadała cała armia rysowników, wśród nich takie tuzy świata powieści graficznych jak Ivan Reis czy Patrick Gleason. Na pierwszy rzut oka w recenzowanym komiksie nie znajdziemy ilustracji, które mogłyby spotkać się z naszym zachwytem. Z drugiej jednak strony prace rysowników są niezwykle magnetyczne i doskonale odzwierciedlają sposób prowadzenia narracji przez scenarzystów, na co dowodem jest choćby sam podział kadrów w poszczególnych scenach. Podoba mi się również odważne i momentami zaskakująco brutalne ukazywanie śmierci niektórych postaci; niby nie ma tu przekraczania artystycznych granic, lecz sekwencje te potrafią zapadać w pamięć.  Nie będę ukrywał, że od lat czekałem na pojawienie się "Uniwersum Latarni" Johnsa w naszym kraju, dlatego osobiście cieszy mnie fakt, że polscy czytelnicy mają już okazję zapoznać się z jego najważniejszymi komponentami. Najjaśniejszy dzień nie jest co prawda tym jakościowo najlepszym, ale bez dwóch zdań staje się lekturą obowiązkową dla każdego szanującego się miłośnika DC. To w końcu umiejętnie wyważona mieszanka zaserwowanego z rozmachem monumentalnego crossoveru z jednoczesnym skupianiem się na tym, co najistotniejszym postaciom w duszach gra. Wizja Geoffa Johnsa przybrała gargantuiczne rozmiary, lecz zapoznawanie się z nią jest przyjemnością samą w sobie. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj