Nowym bodźcem miała być eskalacja uczucia Nicka i Jess, ale po wcześniejszym (całkiem zabawnym) epizodzie znowu wkrada się przewidywalność. Nick stara się być głosem rozsądku w nowej pracy i postanowieniach swojej ukochanej. Jess pracuje teraz w szkole, ale nie jest szanowana przez innych nauczycieli. Wykształciła się grupka trzech zblazowanych i zmanierowanych belfrów, która rządzi całą placówką - przy tym w nosie ma to, co mówi dyrektor. 

Jess, która bardzo stara się przypodobać owej grupce, z całych sił stara się być fajną. Nick jej w tym pomaga, choć oczywiście na końcu pokazuje jej, że przecież w życiu nie o to chodzi. Zabawne są momenty ich wspólnych przekomarzanek oraz tego, co zrobi Jess, żeby poznać nowych znajomych w pracy. Bardzo to przypomina licealne czasy, wspólne picie i robienie psikusów. Zoey dobrze bawi się rolą "nowej dziewczyny" i gra ze znaną dla siebie lekkością oraz olbrzymim urokiem osobistym. 

Najgorzej w odcinku znowu wypada Winston. Już ostatnio ubolewałem, że twórcy nie mają żadnego pomysłu na tę postać; tym razem tylko potwierdzają się moje słowa. Jego krótka akcja z Daisy jest wymuszona, a nawet numer z kotem jej nie ratuje. Winston jest wwidentnie najsłabszym ogniwem produkcji. Momenty, w których śmiano się z jego bycia koszykarzem na Litwie, dawno minęły i nie mają takiej mocy. Mógł pomóc motyw z daltonizmem, ale jakoś twórcy od niego odeszli, nie ciągnąc tego tematu dalej. Szkoda. Było to jakieś urozmaicenie. 

[video-browser playlist="634857" suggest=""]

Najlepiej znowu wypada Schmidt. Jego miłosne rozterki są ciekawym punktem, szczególnie jeśli widz zauważy, jak wygląda dawna miłość nieszczęśnika i Cece. Kto by się zastanawiał? Oczywiście Schmidt, który jest najbardziej ludzki ze wszystkich i jednocześnie najbardziej złożony. Potrafi być egoistą i płytkim gościem, żeby zaraz zastanawiać się, czy nie wrócić do dawnej miłości. Jest w tym wszystkim pewien naturalizm i uniwersalna prawda. "Stara miłość nie rdzewieje", mówią twórcy ustami Schmidta, podobnie jak "nie jest ważne to, co na zewnątrz, tylko to, co w środku". Jego zabawne próby pogodzenia obu dziewczyn na jednej imprezie sprawiają autentyczną frajdę i bawią. Do tego krótki, ale znaczący występ Evy Amurri, czyli córki Susan Sarandon (oraz jednej z fajniejszych dziewczyn Hanka Moody'ego), dopełnia całości. 

Nie zmienia to jednak faktu, że New Girl jest serialem bardzo charakterystycznym. Humor w nim przedstawiony jest bardzo osobisty i uzależniony od Zoey Deschanel, która znana jest ze specyficznych ról. Jej urok dużo daje, ale wypadałoby wesprzeć go drugim planem. W tym przypadku całość psuje Winston. Nick stara się jak może, choć jego postać z natury jest po prostu nudna. Wszystko wygląda tak, jakby twórcy mieli pomysł na Schmidta, Zoey sama stworzyła sobie postać Jess, a do tego trzeba było dokooptować jeszcze dwie postaci. Wspomnę po raz kolejny - z Trenerem to jeszcze jakoś grało, chociaż mówiliśmy o pilocie; jego wybuchowość i łagodność pasowała, a do tego Wayans jest świetnym aktorem komediowym. Z Winstonem jest po prostu "tak sobie". Taka też jest New Girl.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj