Czekanie na finał sezonu zaostrza apetyt. Obgryzając palce do kości, fandom "Supernatural" wymyślał wszelkie możliwe scenariusze „Brother’s Keeper”, koniecznie z tragicznym wydźwiękiem: Dean w morderczym szale zabije Sama, Sam zabije Deana, by go uratować przed losem gorszym od śmierci, a może zgodnie z przepowiednią Kaina Dean po kolei zabije ulubionego wroga (Crowley), przyjaciela (Castiela) i brata (Sam)? W poprzednich odcinkach Dean co prawda w końcu wpadł w niejaki szał zabijania (lepiej późno niż wcale), ale doskonale poradził sobie z niezabijaniem króla Piekieł oraz (z pewnym trudem) z niezabijaniem anioła - wydawało się więc, że ma nad sobą i Piętnem większą kontrolę, niż przewidywał Kain. Do czasu… Finałowy odcinek tradycyjnie rozpoczął montaż ujęć z całego sezonu do „Carry on My Wayward Son”, ale tym razem w wersji z „Fan Fiction” zgrabnie zmontowanej z kanoniczną wersją Kansas. „Brother’s Keeper” (świetne nawiązanie tytułem do Kaina, Abla i słów „Nie jestem stróżem brata mego”) dało nam do zrozumienia, że z Deanem jednak jest gorzej, a nawet całkiem źle, bo próbuje radzić sobie na własną rękę, z dala od Sama i Deana, zapijając Piętno strumieniami alkoholu (ten kac o poranku!) i rozwiązując kolejną sprawę jakby od niechcenia, za to z nietypowym dla siebie podejściem do ofiary, rodziny ofiary, a nawet łowcy Rudy’ego, któremu teoretycznie pomaga. Tak złośliwego, gniewnego i obrażającego wszystkich Deana niebędącego demonem jeszcze nie widzieliśmy. Mimo to wciąż odczuwam niedosyt „pogorszenia się” stanu Deana w poprzednich odcinkach, kiedy trudno było nam uwierzyć, że Sam ma rację, desperacko poszukując sposobu na zdjęcie Piętna z brata teraz, już, natychmiast, bo inaczej dojdzie do straszliwej eskalacji problemu. W finale Sam mógłby powiedzieć z przekąsem „A nie mówiłem?”. Oczywiście Sam nie zaprzestał prób zdjęcia klątwy, współpracując z Roweną i Castielem (chociaż okazało się, że Castiel jakimś dziwnym sposobem mógł zostawić Rowenę samą w lochu i świat się nie zawalił, więc równie dobrze mógł dwa odcinki wcześniej zostawić ją, by biec na ratunek Charlie – gdyby jeszcze oczywiście scenarzyści pamiętali, że anioły potrafią namierzyć każdego człowieka wedle życzenia). Ba, pośrednio poprosił nawet o pomoc w zdobyciu niezbędnych ingrediencji Crowleya, którego tak niedawno próbował zabić. Swoją drogą, rozmowa Castiela z Crowleyem i jego próby „błagania” były urocze. Szukanie tajemniczych i jakże trudnych do zdobycia składników zaklęcia jest integralną częścią każdego porządnego questu, tym bardziej zadziwiła więc szybkość, z jaką Crowley uporał się ze znalezieniem jabłka z Raju (które wcale nie było jabłkiem), okruchu ze Złotego Cielca oraz wydawałoby się najtrudniejszym zadaniem – odnalezieniem kogoś bliskiego sercu Roweny, jak wiadomo, niekochającej nikogo i niczego prócz czarów z wyższej półki. Akcent z polskim chłopcem o imieniu Oskar był tak zdumiewający, że po usłyszeniu dobiegających z ekranu polskich słów przez moment zastanawiałam się, czy nie włączyłam odcinka z lektorem. „Brother’s Keeper” miał wiele dobrych scen, takie jak Dean przed lustrem (od pewnego czasu ma wyraźną słabość do przeglądania się w zwierciadłach i szukania w nich drugiego ja), zdemolowanie pokoju motelowego, rzucanie zaklęcia zdejmującego Piętno czy ostateczna rozgrywka pomiędzy Deanem, Samem a Śmiercią. A wszystko zaczęło się od pierwszej decyzji Deana… Doszedłszy do smutnego wniosku, że stacza się po równi pochyłej, wpadł na genialny w swojej prostocie pomysł, by przywołać Śmierć, przebłagać go własnoręcznie przygotowanymi tłustymi potrawami i poprosić, by go zabił – kto jak kto, ale starszy od samego Boga Śmierć powinien poradzić sobie z Piętnem Kaina. Jak widzieliśmy wcześniej, Piętno nie było skore do zezwalania nosicielowi na samobójstwo, ale przywołanie Śmierci jakoś przeoczyło. Śmierć od zawsze był mile widzianą postacią w "Supernatural" (jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało), a tym razem jego pojawienie się wprowadziło całkowicie nowy wątek, który zapewne stanie się myślą przewodnią sezonu 11. Otóż (uwaga, strasznie spojleruję) Piętno Kaina jest nie tylko klątwą, ale także zamkiem i kluczem trzymającym na uwięzi pierwotną Ciemność, która istniała na świecie, nim jeszcze Bóg zapanował nad chaosem. Piecza nad owym kluczem została przekazana najukochańszemu aniołowi Pana, czyli Lucyferowi, skorumpowała go (ach, gdzież w takim razie jego wolna wola i osobisty, uwieczniony w tylu poematach bunt?) i korumpuje kolejnych nosicieli, a ponieważ Dean jest chwilowo jedynym, to nie może umrzeć, bo uwolniłby Wielkie Zło. Klucz i zamek, proszę państwa, klucz i zamek – witajcie we „French mistake”. [video-browser playlist="703072" suggest=""] Dean mógłby przekazać Piętno komuś innemu i wtedy spokojnie umrzeć (ale za nic nie chce nikomu wyrządzić podobnej krzywdy) bądź Śmierć może przenieść go w „inny wymiar”, gdzie nie będzie w stanie nikogo skrzywdzić. Pozostał problem Sama, który ostatnimi czasy wykazywał się dozgonną lojalnością, miłością i oddaniem, więc z całą pewnością będzie próbował wydostać Deana z owego wymiaru i nadal pozbyć się Piętna. Ergo – należy zabić Sama. Miało to swoją pokrętną logikę, więc końcówkę „Brother’s Keeper” oglądaliśmy z zapartym tchem. Co wrażliwsi płakali przez całą rozmowę braci, braterską bójkę, Sama godzącego się na śmierć, Sama przekazującego bratu zdjęcia rodzinne i Deana ze łzami w oczach zamierzającego się Kosą na Sama. Do tej pory jestem zdolna rozpłakać się na samo wspomnienie słów „Sammy, zamknij oczy”. Jednakże nie po raz pierwszy Dean w ostatniej chwili zdecydował inaczej, niż zamierzał, i podążył za głosem serca. Zabicie Śmierci (na śmierć) może okazać się niezłym problemem dla scenarzystów, bowiem trudno powiedzieć, czy Śmierć zginął naprawdę, a jeśli tak, to czy ludzie przestaną umierać. Może Żniwiarze poradzą sobie bez nadzoru szefa i nadal będą godnie wykonywali swoją pracę? A może czeka ich walka o władzę - taka, jaką widzieliśmy uprzednio w Niebie? Poświęcić się w imię większego dobra czy nie poświęcić – oto jest pytanie od lat nurtujące "Supernatural". Sam już raz złożył się w ofierze, zabierając Lucyfera do Klatki, drugi raz próbował się poświęcić przy okazji Prób i zamykania Wrót Piekieł, ale wówczas uległ perswazji brata. Dla Deana byłby to pierwszy raz, ale okazało się, że jego ofiara nie wystarczy – przy okazji trzeba poświęcić i życie Sama, ukochanego młodszego braciszka, opieka nad którym jest dla niego imperatywem moralnym. Dlatego też w „Brother’s Keeper” Dean zdawał się wyjątkowo niezdecydowany. Początkowo chciał dać się zabić, a gdy się okazało, że to nie rozwiąże kwestii Piętna Kaina, chciał pozwolić wyekspediować się w nieznane na wieczną samotność i tułaczkę (co pasuje do biblijnego Kaina), później jakimś cudem pogodził się z koniecznością uśmiercenia Sama i niemal go zabił, by w pięknym twiście fabularnym zamiast niego uśmiercić Śmierć. Nie mam pojęcia, w którym momencie podjął ostateczną decyzją i czy miały na to wpływ słowa Sama, rodzinne zdjęcia czy łzy w oczach brata, ale zaprawdę, powiadam Wam, nie należy mówić do Winchestera: „Zabij go, inaczej ja to zrobię”, bo działa to na niego mniej więcej tak jak płachta na byka. Toksyczna miłość braterska (którą jedni kochają, a drudzy powoli zaczynają nienawidzić) ponownie zatriumfowała. Dean nie był w stanie poświęcić życia Sama, by ustrzec ludzkość przed Ciemnością (chociaż akurat w tym momencie jeszcze nosił Piętno Kainowe, więc nie przewidział, że Mrok zostanie uwolniony). Do jakiego stopnia wybory Sama i Deana były niemoralne, nieetyczne i destrukcyjne? Czyżby Dean jak Sziwa stał się niszczycielem światów? Kiedyś Sam, chcąc nie chcąc, oswobodził Lucyfera i rozpętał Apokalipsę, teraz Dean sprowadził Ciemność, o której nic nie wiemy i która wyskoczyła na nas jak diabeł z pudełka, ale wydaje się obiecująco mroczna. Specjalne podziękowania należą się supernaturalowym specom od efektów specjalnych, zwłaszcza za błyskawice zdejmujące Piętno Kaina oraz dziurawiącą ziemię Ciemność, zbierającą się na kształt wielkiego grzyba i rozbryzgującą wokół niczym masa piroplastyczna. O grze aktorskiej w „Brother’s Keeper” można mówić jedynie w samych superlatywach. Jensen Ackles (Dean) nie przeszarżował z desperacją, choć chwilami był naprawdę mroczny; Jared Padalecki (Sam) okazywanymi emocjami wzruszyłby kamień, a co dopiero kochającego brata; Mark Sheppard (Crowley) pozostał właściwie sarkastyczny; Misha Collins (Castiel) odpowiednio przejęty, a Ruth Connel (Rowena) przestała grać na jednej nucie. Czytaj również: „Supernatural” i „Współczesna rodzina” po finałach serii – środowe wyniki oglądalności W fandomie podnoszą się głosy, że cała wymowa "Supernatural" staje się wypaczona – bracia zawsze wybiorą siebie ponad wszystko, bez względu na konsekwencje i nie dbając o wyższe dobro. Żegnajcie, znajomi i przyjaciele Winchesterów oraz cała reszto świata. Tak, być może, zapewne, ale czy nie za to właśnie kochaliśmy i kochamy ten serial?
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj