Odcinki specjalne zdarzają się w większości seriali, zwłaszcza tych z dłuższym stażem, ale akurat Nie z tego świata ("Supernatural") rozpieściło widzów kilkoma naprawdę wartymi zapamiętania, "wyjątkowymi" odcinkami z nietypową czołówką i niebywałą treścią. Do tej pory nikt nie był w stanie pokonać ich metaodcinka "The French Mistake", będącego metą mety do kwadratu.
"Fan Fiction" jest odcinkiem równie specjalnym, chociaż o mniejszej sile rażenia. Zapewne trudno jest przeskoczyć samego siebie, a im dłużej serial jest nadawany, tym bardziej brakuje mu pomysłów. Niemniej według słów showrunnera, Jeremy Carvera, odcinek miał być ukłonem w stronę fandomu Nie z tego świata i z czystym sumieniem można powiedzieć, że w istocie jest - nie tylko dla wspierających serial fanów, ale i dla sedna sprawy: nierozerwalnej więzi między braćmi Winchester, którzy stawiają czoła całemu światu nie z tego świata. Chyba że robią się na to zbyt sędziwi. Nie ma to jak przekonać się, że jest się za starym na samego siebie, a w dodatku nikt ci nie wierzy, że ty to naprawdę ty (co przypomina mi historię z Charliem Chaplinem, który na konkursie własnych sobowtórów zajął dopiero trzecie miejsce).
To 200. odcinek – rzadkość w dziejach seriali, więc tym bardziej twórców Nie z tego świata kusiło, by podejść do niego z przymrużeniem oka. Chwilowo główny wątek sezonu został odstawiony na boczny tor, a bohaterom przyszło się zmierzyć nie z piętnem Kaina, konsekwencjami wcześniejszych czynów ani nawet z królem Piekła, ale z przedstawieniem szkolnym wystawianym przez nastolatki pełne zapału i przekonania o własnej, jedynie słusznej interpretacji dzieła mitycznego Carvera Edlunda. Spektakl bywa toporny pod względem scenografii (niekoniecznie efektów specjalnych), dialogi są grubymi nićmi szyte, a drugi akt jest koszmarem samym w sobie, ale widać, że dziewczęta reżyserują i grają od serca i z pasją (chyba że samulet próbuje komuś wybić zęby). Jak się okaże - przedstawienie musi trwać, choćby nie wiadomo co, z bardzo różnych względów.
[video-browser playlist="632856" suggest=""]
Nostalgię budzą liczne nawiązania do tego, co widzowie dobrze znają i kochają – pojawia się wspomnienie o twórcy serialu, Ericu Kripke, samulet jako dowód miłości braterskiej, tekst o "robocie do wykonania", wymiana inwektyw "jerk-bitch", "hey, assbutt", słynne "idjits" Bobby’ego, tulpa, Ghostfacers, poważne rozmowy chłopaków, pojedyncza męska łza (chociaż nie miało być łzawych babskich momentów), Adam, a na koniec wyciskające łzy z oczu "Carry On Wayward Son" (klasyk!) w wykonaniu całej przejętej trupy teatralnej.
Generalnie piosenki z przedstawienia są mocnym akcentem odcinka. Nazwa musical zobowiązuje, choć według Deana w Nie z tego świata nie ma śpiewania. Ależ jest. Czyściutko zaśpiewane piosenki rym miały może częstochowski, ale zostały odśpiewane z pełnym przekonaniem i niezłymi głosami, wzruszając widzów – czy to prolog o Johnie i Mary, czy piosenka Sama o dużym bracie Deanie, czy też piosenka wyczekującego na Deana Castiela (tak, to był Castiel z sezonu 5, nieporadny w kwestiach ludzkich, ale jakże lojalny). Jeśli jesteśmy przy muzyce, miło było także posłuchać "Sundown" Gordona Lighfoota w tle, gdy Dean pucował Impalę do połysku.
"Fan Fiction" przemawia do fandomu i to w całej jego różnorodności, a scenarzyści i ekipa mówią wprost: być może wasza wersja nie zawsze jest naszą wersją, ale doceniamy wyobraźnię, kreatywność i oddanie. Odcinek jest ukłonem przede wszystkim w stronę fanów shippujących, pisujących własne fanfiki, odgrywających cosplaye czy nadinterpretujących i tworzących całkiem nowe światy na podstawie tego im "znanego". Z jednoczesnym ostrzeżeniem, że czasami można przesadzić i nawet Muzie trudno zdzierżyć roboty, space operę, ninja, zmianę płci czy macki, a przedstawione przez Deana streszczenie sezonów od 6 d 10 może się wydać najgorszą z możliwych historyjek. "Fan Fiction" to gratka dla fanów twórczych i nieortodoksyjnych – kto nie chciałby być pisarzem, reżyserem i aktorem w jednym jak Marie?
[video-browser playlist="632858" suggest=""]
Poza tym w całym odcinku królował podtekst, podtekst i jeszcze raz podtekst, chociaż trzeba przyznać, że Deana mniej wzruszył podtekstowy związek z aniołem aniżeli z własnym bratem, natomiast Sam poczuł się urażony, że nikt nie wpadł na związek Sama i Castiela, jakkolwiek by się nie nazywał. Do tego nikt nie chciał słuchać jego wynurzeń na temat teatru. Jednak młodszy z Winchesterów nie powinien czuć się odsunięty na drugi plan – w końcu to dzięki niemu (w podwójnej roli) przedstawienie skończyło się szczęśliwie.
Gra aktorska nie zawiodła. Oprócz stałego, naprawdę dobrego poziomu, jaki trzymają Jensen Ackles i Jared Padalecki (a mieli w zanadrzu wiele odmian zaskoczonych i wstrząśniętych wyrazów twarzy), młodziutkie aktorki spisały się, jak najlepiej potrafiły, z Katie Sarif jako niezłomną reżyserką Marie na czele.
Zobacz również: Najpiękniejsze wampiry ekranu
Czymś niezwykłym było spojrzenie na Nie z tego świata w pigułce, może nieco infantylnej, kiczowatej i podkolorowanej przez fandom, ale treściwej i wyłuskującej z fabuły to, co z serialu najważniejsze – braterską więź, wspólną drogę, uparte przeciwstawianie się przeciwnościom losu. Pozostaje nam zanucić "Carry On…" i zastanowić się, czy pięknie sfotografowana scena na zakończenie "Fan Fiction" nie byłaby najlepszym zakończeniem całego serialu. Nie licząc niemałego zaskoczenia na samym końcu, kiedy ktoś spojrzał na przedstawienie i uznał, że było… niezłe.