„Nie z tego świata”: sezon 10, odcinek 5 – recenzja
Supernatural ma już na swoim koncie 200 odcinków. Oceniamy jubileuszowe "Fan Fiction".
Supernatural ma już na swoim koncie 200 odcinków. Oceniamy jubileuszowe "Fan Fiction".
Odcinki specjalne zdarzają się w większości seriali, zwłaszcza tych z dłuższym stażem, ale akurat Nie z tego świata ("Supernatural") rozpieściło widzów kilkoma naprawdę wartymi zapamiętania, "wyjątkowymi" odcinkami z nietypową czołówką i niebywałą treścią. Do tej pory nikt nie był w stanie pokonać ich metaodcinka "The French Mistake", będącego metą mety do kwadratu.
"Fan Fiction" jest odcinkiem równie specjalnym, chociaż o mniejszej sile rażenia. Zapewne trudno jest przeskoczyć samego siebie, a im dłużej serial jest nadawany, tym bardziej brakuje mu pomysłów. Niemniej według słów showrunnera, Jeremy Carvera, odcinek miał być ukłonem w stronę fandomu Nie z tego świata i z czystym sumieniem można powiedzieć, że w istocie jest - nie tylko dla wspierających serial fanów, ale i dla sedna sprawy: nierozerwalnej więzi między braćmi Winchester, którzy stawiają czoła całemu światu nie z tego świata. Chyba że robią się na to zbyt sędziwi. Nie ma to jak przekonać się, że jest się za starym na samego siebie, a w dodatku nikt ci nie wierzy, że ty to naprawdę ty (co przypomina mi historię z Charliem Chaplinem, który na konkursie własnych sobowtórów zajął dopiero trzecie miejsce).
To 200. odcinek – rzadkość w dziejach seriali, więc tym bardziej twórców Nie z tego świata kusiło, by podejść do niego z przymrużeniem oka. Chwilowo główny wątek sezonu został odstawiony na boczny tor, a bohaterom przyszło się zmierzyć nie z piętnem Kaina, konsekwencjami wcześniejszych czynów ani nawet z królem Piekła, ale z przedstawieniem szkolnym wystawianym przez nastolatki pełne zapału i przekonania o własnej, jedynie słusznej interpretacji dzieła mitycznego Carvera Edlunda. Spektakl bywa toporny pod względem scenografii (niekoniecznie efektów specjalnych), dialogi są grubymi nićmi szyte, a drugi akt jest koszmarem samym w sobie, ale widać, że dziewczęta reżyserują i grają od serca i z pasją (chyba że samulet próbuje komuś wybić zęby). Jak się okaże - przedstawienie musi trwać, choćby nie wiadomo co, z bardzo różnych względów.
[video-browser playlist="632856" suggest=""]
Nostalgię budzą liczne nawiązania do tego, co widzowie dobrze znają i kochają – pojawia się wspomnienie o twórcy serialu, Ericu Kripke, samulet jako dowód miłości braterskiej, tekst o "robocie do wykonania", wymiana inwektyw "jerk-bitch", "hey, assbutt", słynne "idjits" Bobby’ego, tulpa, Ghostfacers, poważne rozmowy chłopaków, pojedyncza męska łza (chociaż nie miało być łzawych babskich momentów), Adam, a na koniec wyciskające łzy z oczu "Carry On Wayward Son" (klasyk!) w wykonaniu całej przejętej trupy teatralnej.
Generalnie piosenki z przedstawienia są mocnym akcentem odcinka. Nazwa musical zobowiązuje, choć według Deana w Nie z tego świata nie ma śpiewania. Ależ jest. Czyściutko zaśpiewane piosenki rym miały może częstochowski, ale zostały odśpiewane z pełnym przekonaniem i niezłymi głosami, wzruszając widzów – czy to prolog o Johnie i Mary, czy piosenka Sama o dużym bracie Deanie, czy też piosenka wyczekującego na Deana Castiela (tak, to był Castiel z sezonu 5, nieporadny w kwestiach ludzkich, ale jakże lojalny). Jeśli jesteśmy przy muzyce, miło było także posłuchać "Sundown" Gordona Lighfoota w tle, gdy Dean pucował Impalę do połysku.
"Fan Fiction" przemawia do fandomu i to w całej jego różnorodności, a scenarzyści i ekipa mówią wprost: być może wasza wersja nie zawsze jest naszą wersją, ale doceniamy wyobraźnię, kreatywność i oddanie. Odcinek jest ukłonem przede wszystkim w stronę fanów shippujących, pisujących własne fanfiki, odgrywających cosplaye czy nadinterpretujących i tworzących całkiem nowe światy na podstawie tego im "znanego". Z jednoczesnym ostrzeżeniem, że czasami można przesadzić i nawet Muzie trudno zdzierżyć roboty, space operę, ninja, zmianę płci czy macki, a przedstawione przez Deana streszczenie sezonów od 6 d 10 może się wydać najgorszą z możliwych historyjek. "Fan Fiction" to gratka dla fanów twórczych i nieortodoksyjnych – kto nie chciałby być pisarzem, reżyserem i aktorem w jednym jak Marie?
[video-browser playlist="632858" suggest=""]
Poza tym w całym odcinku królował podtekst, podtekst i jeszcze raz podtekst, chociaż trzeba przyznać, że Deana mniej wzruszył podtekstowy związek z aniołem aniżeli z własnym bratem, natomiast Sam poczuł się urażony, że nikt nie wpadł na związek Sama i Castiela, jakkolwiek by się nie nazywał. Do tego nikt nie chciał słuchać jego wynurzeń na temat teatru. Jednak młodszy z Winchesterów nie powinien czuć się odsunięty na drugi plan – w końcu to dzięki niemu (w podwójnej roli) przedstawienie skończyło się szczęśliwie.
Gra aktorska nie zawiodła. Oprócz stałego, naprawdę dobrego poziomu, jaki trzymają Jensen Ackles i Jared Padalecki (a mieli w zanadrzu wiele odmian zaskoczonych i wstrząśniętych wyrazów twarzy), młodziutkie aktorki spisały się, jak najlepiej potrafiły, z Katie Sarif jako niezłomną reżyserką Marie na czele.
Zobacz również: Najpiękniejsze wampiry ekranu
Czymś niezwykłym było spojrzenie na Nie z tego świata w pigułce, może nieco infantylnej, kiczowatej i podkolorowanej przez fandom, ale treściwej i wyłuskującej z fabuły to, co z serialu najważniejsze – braterską więź, wspólną drogę, uparte przeciwstawianie się przeciwnościom losu. Pozostaje nam zanucić "Carry On…" i zastanowić się, czy pięknie sfotografowana scena na zakończenie "Fan Fiction" nie byłaby najlepszym zakończeniem całego serialu. Nie licząc niemałego zaskoczenia na samym końcu, kiedy ktoś spojrzał na przedstawienie i uznał, że było… niezłe.
Poznaj recenzenta
Dawid RydzekKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1981, kończy 43 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1963, kończy 61 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1961, kończy 63 lat