Ocenianie odcinków niepowiązanych z głównym wątkiem jest o tyle proste, że nie trzeba wdawać się w spekulacje na temat znaczenia poszczególnych zdań czy ledwie wspominanych zdarzeń, mogących mieć w ostatecznym rozrachunku ogromny wpływ na finalne rozstrzygnięcia. Wystarczy obejrzeć epizod, przemyśleć to, co w nim pokazano, i napisać, co się podobało, a co nie. Zacznę od tego drugiego. Tradycyjna scena na początku The Chitters rozgrywająca się w bunkrze jest niemal dokładnie taka jak w kilku odcinkach poprzednich. Mam wrażenie, że scenarzyści podkładają gotowe, skserowane kartki na początek skryptu, zmieniają dla niepoznaki rodzaj napoju popijanego przez Winchesterów i kolor kratki na koszulach. Rozumiem, że to 11. sezon Supernatural, ale odrobina oryginalności w tym względzie by nie zaszkodziła. Doskonale już wiemy, że Dean martwi się o Casa i o pokonanie Amary; wiemy też, że Sam zachowuje dobrą minę, aby nie dołować brata, i martwi się o niego. Nie ma potrzeby ciągle łopatologicznie tego wyjaśniać. No url Jak w odcinku jest ładna pani szeryf, to jej rola ogranicza się do dwóch scen, z których niewiele wynika, a szkoda, bo dziewczyna jest naprawdę przyjemna dla oka i rozsądna. Gospodyni domowa w średnim wieku oczywiście musi podrywać któregoś z braci, inaczej wizyta u niej nie miałaby (w mniemaniu scenarzystów) „smaczku”, męska przyjaźń to dziwo, które jest passe, jak występuje w odcinku para łowców płci jednakowej, to koniecznie muszą być w związku – zdaje się, że nikt już nie pamięta, iż dwóch facetów może razem pracować i może się lubić bez seksualnych podtekstów. Radosne łażenie z latarkami po lesie w tę i z powrotem nigdy nie prowadzi do kłopotów, no bo jakże... Do tego dochodzi parę drobnych głupotek, które da się znieść - w sumie in minus to tyle. Chittersy są fajne. Minimalnym nakładem środków udało się uzyskać upiorny efekt, a ów stwór z całkiem innej kultury wykorzystujący ludzkie ciała do rozmnażania może przestraszyć. Sama świadomość, że te jaja w końcu się wyklują, jest obrzydliwa. Brrr... A sceny przy murze w zaułku wyszły znakomicie. Fajnie jest obserwować, jak zgodnie potrafią współpracować ze sobą łowcy, jak nabierają do siebie zaufania i wspólnie rozwiązują problemy. Cesar i Jesse to profesjonaliści, fajnie nakreślone postacie z dobrze opowiedzianą historią w tle. Sceny w kopalni nie sięgały co prawda klasą tych z odcinka Wendigo, ale były emocjonujące i miały w sobie wystarczającą dozę napięcia, aby zadowolić widza. Podobało mi się też to, że Winchesterowie ostatecznie nie zdecydowali się zaburzyć wizji „małego białego domku” swoim nowym przyjaciołom. W końcu swój bałagan należy posprzątać samemu. Ogólnie odcinek był przeciętny, nie wciągał bez reszty, ale też nie był najgorszy. Koniec sezonu jest z reguły dość nerwowy, dlatego ostatni przed finałem epizod „od czapy” można potraktować z życzliwością mimo jego niedociągnięć i cieszyć się razem z braćmi z jeszcze jednej szczęśliwie rozwiązanej sprawy.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj