A więc tak, oglądający Supernatural, Chuck jest wcieleniem Boga, który zaszył się na dobrowolnym wygnaniu, rozczarowany czynami swego stworzenia, zarówno aniołów, jak i ludzi. A przecież jednocześnie jako prorok Chuck potrafił cieszyć się życiem – podróżować, grać na gitarze (muzyka jest magią) czy umawiać na randki (biseksualnie). Mimo to od wieków nie chciał się ujawniać, dopiero uwolnienie Amary wyrwało go z letargu i skłoniło do… napisania własnej autobiografii, zanim będzie za późno, a w domyśle - Ciemność pochłonie cały świat. Czyżby Bóg nie chciał interweniować do samego końca? Na redaktora swojej powieści życia Chuck wybrał dawnego Skrybę Bożego, uczłowieczonego Metatrona. I teraz oznajmię rzecz straszną – dzięki Don’t Call Me Shurley polubiłam tego wrednego, małostkowego eksanioła. Nie dość, że na dnie nędzy podzielił się jedzeniem z bezdomnym psiakiem, to nie bał się wygarnąć Bogu, co myśli o jego „tchórzostwie”, opuszczeniu tego, co stworzył, i zaszyciu się w mysiej norze (ewentualnie stylizowanym barze). I bardzo adekwatnie wytknął mu błędy jego dzieła – za ukochanie literatury akurat lubiłam Metatrona od zawsze. Z kolei Chuck, przepraszam – Bóg, mimo cudu nad cudami, że w ogóle pojawił się w Nie z tego świata, wydaje się nieco zagubiony, wycofany, użalający się nad sobą, tkliwy na własnym punkcie i nie bójmy się tego słowa – egoistyczny. Czyżby potrzeba było dupkowatego i równie egoistycznego Metatrona, który wcześniej nieźle zalazł wszystkim za skórę, by uświadomić Bogu jego słabości? Rozmowy Chucka z Metatronem zdominowały cały odcinek – były fascynujące, frapujące, fantastyczne. Duża w tym zasługa obu świetnych aktorów - Roba Benedicta w roli Chucka i Curtisa Armstronga jako Metatrona. Smaczki, jakimi nafaszerowano ich dialogi, powalały - Bóg tyle razy wskrzeszał Castiela, że już stracił rachubę, kocha Winchesterów, choć w sumie to ich wina, że uwolnili Amarę, bo przy demon!Deanie świat i tak by dalej toczył, wybrał Metatrona na Skrybę, bo stał najbliżej drzwi, a Lucyfer wcale nie był jego ulubionym tworem, choć nie był także złoczyńcą. Co tekst, to perełka. W zasadzie nie pogniewałabym się, gdyby calutki odcinek skupił się na wywiadzie rzece pomiędzy Bogiem a jego Skrybą. No url A jednak drugi plan był nie mniej istotny. Oto bracia Winchester (w wyprasowanych na kant koszulach, chociaż zwykle do skrapiania materiału nie używa się piwa) musieli zmierzyć się z kolejną próbką możliwości Amary. Ciemność zesłała na pewne miasteczko złowrogą mgłę wywołującą infekcję, która może nie zamieniała ludzi w oszalałe zombie, ale wywoływała w nich poczucie beznadziei, wywlekając na światło dzienne najgorsze przemyślenia i obawy, trując i w efekcie zabijając. Próbując ratować mieszkańców miasteczka, Sam został zarażony, a Dean tradycyjnie nie potrafił go opuścić (podobnie jak to się działo w odcinku Croatoan). Próbował nawet podążyć jego śladem, ale – jak to oznajmiła Amara ustami jednej z zainfekowanych – wszystko się skończy i przeminie, prócz starszego z braci Winchesterów. Dean nie poddawał się do końca, wzywał i wyzywał Boga, a ten wreszcie… odpowiedział. Nie wiem, co skłoniło go do zmiany zdania, ale wyrażenie „deux ex machina” nabrało zupełnie nowego znaczenia. Niesamowicie wzruszyło mnie to, że Bóg odpowiedział i uzdrowił miasteczko muzyką, klasyczną balladą na głos i gitarę Fare Thee Well (Dink’s Song), tym bardziej że Rob Benedict jest kompozytorem, tekściarzem i piosenkarzem występującym ze swoim zespołem Louden Swain, czasem gościnnie przygarniającym Richarda Speighta Jr. (Gabriela), Marka Shepparda (Crowleya), a nawet Jensena Acklesa (Deana) na konwentach Nie z tego świata i nie tylko. Piękne nawiązanie, Robbie Thompsonie. I kolejny dobry scenariusz, w którym może akcyjnie niewiele się działo (nie licząc dramatycznych scen w miasteczku), ale rozmów Chucka z Meatronem można było słuchać godzinami. A przede wszystkim - Don’t Call Me Shurley wprowadziło na scenę postać nietuzinkową i od dawna wyczekiwaną (wyraz twarzy Winchesterów na jego widok był bezcenny), jak i spełniło jedno z najgłębszych marzeń fanów, ponownie wprowadzając na scenę samulet. Panie i panowie, powitajmy Boga. I nie nazywajcie go Shurley. Chuck wystarczy.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj