To już szósty odcinek, a mimo to Supernatural nadal nie odpłynęło zupełnie na boczne tory, co na tym etapie miało w zwyczaju ostatnimi czasy. W Our Little World dzieje się dużo, ciekawie i na temat, nie mówiąc już nawet o tym, że to wszystko bardzo dobrze i symbolicznie zmontowano, a ostatnia scena jest wręcz zachwycająca. To chyba jeden z tych nielicznych odcinków, które faktycznie nie tylko popychają fabułę do przodu o kilka dobrych zwrotów akcji i zaskakujących objawień, ale też przede wszystkim potrafią bez zbędnego komentarza pozostawić kilka istotnych rzeczy bez odpowiedzi. Rzeczy, które jednak trochę drążą naszą ciekawość i intrygują na tyle, że zaczynamy się nad nimi zastanawiać, mimo że nie spodziewamy się już niczego nowego po jedenastym sezonie serialu. A jednak gdzieś tam nie daje nam spokoju pytanie, dlaczego Sam widzi to, co widzi, dlaczego Dean nie jest w stanie przemóc się do zrobienia pewnych rzeczy i czy Amara tak naprawdę jest złem wcielonym, czy też może jej intencje nie są tak aż tak czarne, jak by się to mogło z początku wydawać. Ba, w tym odcinku nawet Castiel nie jest złem koniecznym, a scenarzysta Robert Berens znalazł mu sensowne zajęcie i zadanie, z którego anioł wywiązał się w dość zaskakujący sposób. No url Zaskakuje także to, iż we wspólnych scenach Castiela i Metatrona (świetnie napisanego i zagranego w tym odcinku – były Boski skryba jest odrażający i żałosny, lecz jednocześnie jest w tym coś prawdziwie ludzkiego) ważniejsze od tego, co się dzieje, jest to, co słychać w warstwie dialogowej. To nie tylko wymiana ciosów (choć o wymianie jako takiej raczej nie może tu być mowy), ale przede wszystkim okazja do poużalania się nad ludzkim losem, który to już nie pierwszy raz w tym sezonie maluje się w czarnych barwach. Czyżby jakaś wskazówka? Pytanie o humanitaryzm samych bohaterów Supernatural wyłania się ładnie i wyraźnie z całej tej sceny, bardzo sprawnie technicznie zmontowanej i symbolicznie połączonej ze sceną pojedynku Sama i demonów. Oba starcia kończy ta sama konkluzja – odmowa zabijania do ostatniej chwili, jeśli nie wymaga tego konieczna obrona własna. To, co może podobać się w tym sezonie, to fakt, że twórcy jakby nagle przypomnieli sobie, o czym właściwie jest ten ich serial – nie tylko o polowaniu i wyżynaniu w pień bez mrugnięcia okiem wszystkiego, co już nie mieści się w pojęciu człowiek, ale przede wszystkim o ratowaniu ludzi. Być może to naiwne, być może bohaterowie odrobinę za późno i zbyt nagle sobie o tym przypomnieli, niemniej jednak cieszy powrót do etycznej i moralnej debaty, nie tylko między Winchesterami (były czasy, kiedy dyskusje tego typu były wręcz podstawą Supernatural i powodowały, że serial był czymś odrobinę więcej niż czystą rozrywką), ale także na planie ogólnym. I można chyba zaryzykować hipotezę, że także na tej dyskusji oprze się założenie fabularne całego jedenastego sezonu – na rozróżnieniu dobra i zła, ocenie kondycji ludzkości i oddzielaniu Światła od Ciemności. Gdzieś to już było w tym serialu? Oczywiście, że tak - ale były to jego najlepsze czasy.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj