Nie z tego świata: sezon 11, odcinek 6 – recenzja
W tym sezonie Nie z tego świata Jeremy Carver i jego ekipa postanowili najwyraźniej mocno trzymać się wątku przewodniego, który całkiem sprytnie wpleciono nawet w to, co z pozoru wyglądało na zwykłego „potwora tygodnia”.
W tym sezonie Nie z tego świata Jeremy Carver i jego ekipa postanowili najwyraźniej mocno trzymać się wątku przewodniego, który całkiem sprytnie wpleciono nawet w to, co z pozoru wyglądało na zwykłego „potwora tygodnia”.
To już szósty odcinek, a mimo to Supernatural nadal nie odpłynęło zupełnie na boczne tory, co na tym etapie miało w zwyczaju ostatnimi czasy. W Our Little World dzieje się dużo, ciekawie i na temat, nie mówiąc już nawet o tym, że to wszystko bardzo dobrze i symbolicznie zmontowano, a ostatnia scena jest wręcz zachwycająca.
To chyba jeden z tych nielicznych odcinków, które faktycznie nie tylko popychają fabułę do przodu o kilka dobrych zwrotów akcji i zaskakujących objawień, ale też przede wszystkim potrafią bez zbędnego komentarza pozostawić kilka istotnych rzeczy bez odpowiedzi. Rzeczy, które jednak trochę drążą naszą ciekawość i intrygują na tyle, że zaczynamy się nad nimi zastanawiać, mimo że nie spodziewamy się już niczego nowego po jedenastym sezonie serialu. A jednak gdzieś tam nie daje nam spokoju pytanie, dlaczego Sam widzi to, co widzi, dlaczego Dean nie jest w stanie przemóc się do zrobienia pewnych rzeczy i czy Amara tak naprawdę jest złem wcielonym, czy też może jej intencje nie są tak aż tak czarne, jak by się to mogło z początku wydawać. Ba, w tym odcinku nawet Castiel nie jest złem koniecznym, a scenarzysta Robert Berens znalazł mu sensowne zajęcie i zadanie, z którego anioł wywiązał się w dość zaskakujący sposób.
Zaskakuje także to, iż we wspólnych scenach Castiela i Metatrona (świetnie napisanego i zagranego w tym odcinku – były Boski skryba jest odrażający i żałosny, lecz jednocześnie jest w tym coś prawdziwie ludzkiego) ważniejsze od tego, co się dzieje, jest to, co słychać w warstwie dialogowej. To nie tylko wymiana ciosów (choć o wymianie jako takiej raczej nie może tu być mowy), ale przede wszystkim okazja do poużalania się nad ludzkim losem, który to już nie pierwszy raz w tym sezonie maluje się w czarnych barwach. Czyżby jakaś wskazówka? Pytanie o humanitaryzm samych bohaterów Supernatural wyłania się ładnie i wyraźnie z całej tej sceny, bardzo sprawnie technicznie zmontowanej i symbolicznie połączonej ze sceną pojedynku Sama i demonów. Oba starcia kończy ta sama konkluzja – odmowa zabijania do ostatniej chwili, jeśli nie wymaga tego konieczna obrona własna.
To, co może podobać się w tym sezonie, to fakt, że twórcy jakby nagle przypomnieli sobie, o czym właściwie jest ten ich serial – nie tylko o polowaniu i wyżynaniu w pień bez mrugnięcia okiem wszystkiego, co już nie mieści się w pojęciu człowiek, ale przede wszystkim o ratowaniu ludzi. Być może to naiwne, być może bohaterowie odrobinę za późno i zbyt nagle sobie o tym przypomnieli, niemniej jednak cieszy powrót do etycznej i moralnej debaty, nie tylko między Winchesterami (były czasy, kiedy dyskusje tego typu były wręcz podstawą Supernatural i powodowały, że serial był czymś odrobinę więcej niż czystą rozrywką), ale także na planie ogólnym. I można chyba zaryzykować hipotezę, że także na tej dyskusji oprze się założenie fabularne całego jedenastego sezonu – na rozróżnieniu dobra i zła, ocenie kondycji ludzkości i oddzielaniu Światła od Ciemności. Gdzieś to już było w tym serialu? Oczywiście, że tak - ale były to jego najlepsze czasy.
Poznaj recenzenta
Joanna MichalakDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat