W There's Something About Mary zabrakło choćby cienia uśmiechu, tak charakterystycznego dla Supernatural (nie licząc sarkastyczno-ironicznych tekstów Lucyfera, które zaczynają nużyć i odnalezienia w lodówce nadpsutego hamburgera). Za to scenarzyści – moi nieulubieni Brad Buckner i Eugenie Ross-Leming nie poskąpili bolesnych momentów, od niepotrzebnej i okrutnej śmierci Eileen z początku, przez dosłownie bolesne pranie mózgu Mary Winchester, po tragiczne konsekwencje owego przeprogramowania pod koniec odcinka. Przez większość There's Something About Mary jako widz byłam wściekła i miałam ochotę komuś przyłożyć – Elizabeth Blackmore grająca lady Toni doskonale odgrywała zimną sukę, Gillian Barber (dr Hess) nie pozostawała daleko w tyle, a David Haydn-Jones (Mr Arthur Ketch), mimo okazywania delikatnego poruszenia, trzymał klasę psychopatycznego sukinsyna. Przez pozostałą część odcinka bywałam na zmianę rozżalona lub… znudzona i nie pomogły w tym nawet takie rodzynki jak przeszukiwanie Bunkra, by odnaleźć podsłuch, ujawnienie umowy między Crowley’em a dr Hess w kwestii wolnego handlu duszami na rozdrożach, cięte przepychanki słowne miedzy lady Toni a Mr Ketchem, czy nagła chęć mordu Deana wobec lady Toni, gdy ta insynuowała związek intymny między jego matką a Ketchem. Albowiem – pomijając pół odcinka poświęcone na zgłębienie zagadki śmierci kolejnych łowców (w tym Eileen) i dedukcję, że stoją za tym brytyjscy Ludzie Pisma oraz ciężkie do oglądania „przetwarzanie” Mary w zabójcę bez serca – druga połówka związana z uwalnianiem się Lucyfera, jego gierkami z Crowleyem i „śmiercią” króla Piekieł (bardzo teoretyczną, jako że obyło się bez najmniejszego rozbłysku, a przebiegający w pobliżu gryzoń aż prosił się o bycie nowym naczyniem) po prostu nużyła. Sama koncepcja przetrzymywania archanioła w kazamatach od dawna urągała inteligencji Crowley’a, który naprawdę powinien przewidzieć, jak to się zakończy. A Lucyfer, mimo że cudownie zjadliwy w wersji Marka Pellegrino, zaczyna się wszystkim przejadać. Bo ileż można wałkować Lucyfera, nawet przepięknie pozującego na szczycie góry i głoszącego światu nadejście swego syna? Bardziej emocjonalnie (podobnie jak Sam Winchester, którego smutek subtelnie pokazał Jared Padalecki) przyjęłam śmierć Eileen, chociaż nie mam pojęcia, skąd wziął się pomysł na „pożyczenie” w tym celu ogiera piekielnego od Crowleya. Wzruszył mnie jej list pisany na kilka dni przed śmiercią, gdy prosiła o schronienie w Bunkrze, lecz nie zdążyła do niego dotrzeć. Mocno przeżyłam dobrze zagraną scenę pomiędzy Mary Winchester (Samantha Smith) a Mr Ketchem, gdy Mary – czując, że traci wolną wolę –  prosiła, by ją zabił. Doceniam dopracowaną strzelaninę w Bunkrze (piękny ślizg Deana, by obezwładnić Mr Ketcha; choć w tym momencie nasuwa się pytanie – dlaczego go wówczas nie zabił?) i aż serce zabolało, gdy razem z braćmi Winchesterami zrozumiałam, że przeprogramowana Mary staje przeciwko nim, a Bunkier – ich dom i azyl – ma stać się ich grobem. Nie jestem pewna, czy wściekłość, rozżalenie i lekkie znudzenie to właściwie odczucia towarzyszące oglądaniu Nie z tego świata, ale mam nadzieję na całkiem inne, intensywniejsze  w zbliżającym się finale sezonu. Niech moc dwóch połączonych odcinków będzie z nami…
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj