Kim jesteśmy, zapytał w tytule przedfinałowy odcinek dwunastego sezonu Nie z tego świata. W przypadku Winchesterów padła odpowiedź: jesteśmy tacy, jakimi ukształtowało nas życie (a czasem nie-życie), jesteśmy tymi, którzy kopią tyłki złym, a w bonusie – jesteśmy tymi, którzy przytulają się, cali we flaneli.
Może sytuacja braci Winchester pod koniec
There’s something about Mary nie była tak tragiczna, jak w pewnym komiksie, gdy koledzy chcieli spłatać figla rysownikowi i w przedwakacyjnym odcinku zamknęli mu głównego bohatera w stalowej skrzyni na dnie morza, niemniej – nieciekawa. Zatrzaśnięci w Bunkrze bez prądu, wody i z wypompowywanym powietrzem, na dokładkę razem z Toni Bevell oraz z przykrą świadomością, że brytyjscy Ludzie Pisma przeprogramowali ich matkę na zabójcę bez serca, Winchesterowie znaleźli się w kropce. Pewne było jedynie to, że nie poddadzą się zbyt szybko, a scenarzysta Robert Barens na szczęście im w tym pomógł, nie stosując rozwiązania, którego użył wspomniany rysownik, gdy przyszło mu ratować swego komiksowego bohatera z tarapatów (co uczynił jednym zdaniem: wiadomym sobie sposobem bohater wydostał się ze skrzyni). Kolejne próby wydostania się z Bunkra spalały na panewce, ale dostarczały niezapomnianych wrażeń.
Zaklęcie wymagające dziewiczej krwi (nie wiadomo dlaczego w tym momencie Sam i Dean spojrzeli na lady Toni) i obejście „dziewictwa” krwi przez oczyszczanie rozbiły się o blokadę magii założoną na zamki przez Mr Ketcha. Heroiczna walka z murem za pomocą kilofów (i gogli) roztrzaskała się o twardość owego muru, ale przyniosła nam niezapomniany widok zmachanych, przybrudzonych braci Winchester jedynie w podkoszulkach, jak i piękną braterską rozmowę o odejściu w „blasku chwały” w stylu Butch i Sundance, dzięki czemu Dean wpadł na szalony pomysł użycia wyrzutni granatów i cytowania Szklanej pułapki. Tak, proszę Państwa, granatnik w końcu został wykorzystany w zacnym celu i uwolnił uwięzionych, choć przy okazji nieźle poturbował nogę starszego Winchestera.
Chwali się, że pierwszym, co zrobili Sam i Dean po uwolnieniu się, było natychmiastowe telefonowanie do znajomych łowców z ostrzeżeniem, że brytyjscy Ludzie Pisma pragną ich zgładzić. Niestety, nie wszystkich udało się ostrzec na czas, a serce widzów zamarło w momencie, gdy przeprogramowana Mary Winchester stanęła na progu Jody Mills (Kim Rhodes). Na szczęście okazało się, że Jody nie jestw ciemię bita i to Mary skończyła jako jej więzień. Na nieszczęście lady Toni przyznała, że jednak (a przecież tylko dlatego wciąż żyła) nie potrafi przeprogramować jej w drugą stronę. Mimo to Dean nie tracił nadziei, a Sam zapału, rekrutując ocalałych amerykańskich łowców (w tym Walta i Roy’a, którzy niegdyś wsławili się zastrzeleniem obu braci), w naturalny sposób i z pełnym poparciem starszego brata obejmując przywództwo i w imię instynktu samozachowawczego prowadząc sprzymierzonych na siedzibę brytyjskich Ludzi Pisma.
Od tego momentu fabuła
Who we are rozdzieliła się na wątki – całkiem zgrabnego ataku łowców na siły wroga, całkowicie zadziwionych tym faktem, choć uzbrojonych po zęby, oraz próbę ratunku Mary przez Deana, która zawiodła go w głąb jej umysłu i okazała jedną z najbardziej wzruszających scen sezonu dwunastego, ba, być może nawet całego serialu. Nie od dziś wiadomo, że Jensen Ackles czuje się w podobnych, emocjonalnych i chwytających za gardło scenach jak ryba w wodzie, więc i tym razem nie zawiódł. Wiadomo, że gdy Dean płacze męską pojedynczą łzą, widownia płacze wraz z nim, i to bardziej obficie. Zwłaszcza słysząc jego słowa – że nienawidzi matkę i jednocześnie ją kocha (bo inaczej nie potrafi), że jej umowa z Azazelem wyrządziła wiele zła, zwłaszcza Samowi (choć i jemu się mocno obrywało, o czym nie wspomniał), ale po trochu ją rozumie, jako że przez lata sam nie stronił od układania się o życie najbliższych, a najważniejsze - że jej wybacza. Przy napisach początkowych Who we are powinno znaleźć się adnotacja – bez chusteczek nie podchodź, tym bardziej, że do emocjonalnej przemowy Deana w trakcie odcinka dołączyły dwa mocne, Winchesterowskie uściski – podwójny z Samem i potrójny z Samem i Mary.
Prócz wzruszeń, w odcinku nie zabrakło doskonale zaaranżowanych strzelanin, walk i bójek, zarówno w Bunkrze (bezpardonowe starcie pomiędzy Deanem a Arthurem Ketchem, zakończone – jakże słusznie, przez obudzoną ze złego snu Mary Winchester), jak i w fortecy brytyjskich Ludzi Pisma, gdzie trup słał się gęsto, nie tylko wśród Brytyjczyków, na pierwszy plan wysunęła się bojowa szeryf Mills, a Sam, nadzwyczaj rozsądnie, nie podjął współpracy z wrogiem, nawet w obliczu wieści o powrocie Lucyfera.
W wyniku wspomnianych strzelanin i walk pożegnaliśmy się z wszystkimi znanymi nam brytyjskimi Ludźmi Pisma: zimną jak lód lady Antonią Bevell (Elizabeth Blackmore), psychopatycznym MrKetchem(David Haydn-Jones) i jędzowatą dr Hess (Gillian Barber), a angielska inwazja na Stany została zatrzymana, przynajmniej na pewien czas, bo kto wie, ilu jeszcze BMoL-i czai się na Wyspach.
Swoja drogą, byłby to doskonały finał sezonu – jak keks naładowany pomyślunkiem, szczyptą humoru, emocjami, wzruszającymi przemowami, rodzinnymi uściskami, zacnymi walkami i śmiercią tych złych (oraz kilku dobrych, acz mniej istotnych),znakomicie punktujący to, co w
Supernatural najlepsze. Niestety, została jeszcze kwestia Lucyfera, Kelly i lada chwila mającego urodzić się nefilima (oraz czuwającego nad nim Castiela), pilnie domagająca się, nomen omen, rozwiązania.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h