Niełatwo jest zrecenzować odcinek Nie z tego świata, w którym, chcąc nie chcąc, widziało się tylko i wyłącznie macki, mając przy tym wszelkie możliwe, nie zawsze przyzwoite skojarzenia. Lovecraft, Cthulhu, Przedwieczni, grzyby z Yuggoth, nawiązania do Ghostbusters i Strażnika Bramy, bądź hentai – do wyboru, do koloru. Bowiem macki, mimo że nie było ich aż tak wiele i – jak na możliwości Nie z tego świata były całkiem nieźle odrobione w CGI, zdominowały The Thing, tytułem jakże adekwatnie nawiązującego do horroru o zmiennokształtnym potworze z kosmosu, czyli Coś Johna Carpentera. Tak jak niedawne A most holy man było zgrabnym pastiszem filmów gangsterskoe-mafijnych, tak The Thing przypomina skrzyżowanie Indiany Jonesa z klimatycznymi (i oślizgłymi) horrorami spod pióra Lovecrafta. I owszem, okazuje się, że nawiązywanie do określonych klimatów filmowych wychodzi tu doskonale. Drobna blondyneczka jako ofiara zakapturzonego Zakonu (ujmująca Magda Apanowicz jako Sandy Porter), kolejny odłam Ludzi Pisma spod znaku Gwiazdy Wodnika, któremu to i owo można zarzucić (wydaje się, że zgłębianie rzeczy nadprzyrodzonych potrafi nieźle zaszkodzić zdrowiu psychicznemu), portal do innego świata (kolejny), otumaniony i porwany Sam, skuty łańcuchami, złożony na ołtarzu niczym dziewica Dean, a na to wszystko kłębiące się macki – Lovecraft byłby zachwycony. Przynajmniej częściowo, bo u niego skończyłoby się znacznie mroczniej, a wielkie, mackowate zło byłoby „tak straszne, że nie dało się go opisać” - mój ulubiony cytat z opowiadań mistrza z Providence. Swoją drogą, niezły trik, by uniknąć dokładniejszych opisów potworów. A w Supernatural była to po prostu tragiczna historia miłosna rozdzielonych, wiecznie głodnych Yokoth i Glythura, dramat na miarę filmów Hallmark, jak to ujął Dean. Więc, mimo, że miejscami odcinek był odrobinę nierówny scenariuszowo, oglądało się go bardzo dobrze, czasem z uśmiechem na twarzy, a czasem – wprost przeciwnie. Sporo humoru wnosiły odwieczne psikusy wykręcane sobie przez braci (kto by pomyślał, że jeszcze im się chce), trudy przekopywania się przez bibliotekę w poszukiwaniu wzmianek o pieczęci Salomona – a Winchesterowie kochają książki, czy nader sarkastyczna kelnerka, która dogryzała Samowi i jego zamiłowaniu do zdrowej żywności (i wody mineralnej). Nie zabrakło także odrobiny walki wręcz, w sumie dosyć przewidywalnych zwrotów akcji i wzajemnego zamartwiania się braci, tylko niestety, straty w ludności cywilnej okazały się dosyć znaczne, czym mało kto się przejął – a w Scoobynatural Winchesterowie mieli o to pretensje do „gangu”. Prócz hołdu dla Lovecrafta (akcja odcinka rozgrywała się w Portsmouth na Rhode Island, gdzie podobno niegdyś Lovecraft i jego kompani otworzyli portal do Czyśćca i zginęli marnie – o czym wspomniano w Let it bleed w sezonie szóstym) odcinek przyniósł nieoczekiwany zwrot akcji związany z Asmodeuszem i jego przymusowym gościem oraz dobrowolnym (do czasu) sprzymierzeńcem, co zaowocowało kilkoma nagłymi, nie do końca przemyślanymi decyzjami i szansą na zupełnie nową przygodę oraz otwarciem kolejnego portalu. Jak tak dalej pójdzie, Nie z tego świata zamieni się w Sliders i co krok będziemy się potykać o nowe uniwersa. Byle obyło się bez macek. Ten jeden raz wystarczył.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj