Nadal w Nie z tego świata pozostajemy w miasteczku nawiedzonym przez dusze, które zostały wypuszczone z piekła przez Chucka. Nadal jesteśmy przy braciach, Castielu i Belphegorzea, którzy nie bardzo mają pomysł na to, jak powstrzymać zaledwie ułamek z kilku milionów dusz zagrażających światu. Stąd - jak to często bywało, z odsieczą przybywa Rowena, co było spodziewane jak liście spadające z drzew na jesień, oraz Ketch, którego nikt nie oczekiwał, ale koniec końców dobrze było go zobaczyć. Jego i niezdrową, z wieloma erotycznymi podtekstami fascynację rudej wiedźmy i Człowieka Pisma. Dla jednych zabawne (czytaj, dla widzów serialu), a dla innych dość odstręczająca wizja związku dwóch - wydawałoby się, zaciekłych przecież wrogów. To jednak przecież już przerabialiśmy wielokrotnie - związek łowcy z demonem, człowieka z potworem, pięknej i bestii, etc. Między nimi Chłopcy (bo przecież zawsze mówimy o chłopcach) uzbrojeni w anioła i demona, którzy szukają rozwiązania jednego z milionów problemów, jakie stworzył im sam Bóg. A przecież łatwo nie może być, zwłaszcza że duchy jednoczą się niczym Solidarność z Wałęsą na czele, przy czym tu prowadzić ich ku zwycięstwu będzie Kuba Rozpruwacz - jak się potem okazuje, dawny znajomy Roweny. W krytycznym momencie Deana i Sama ratuje Kevin Tran - niegdysiejszy boski prorok, który miał „dożywać” swojego życia po życiu w niebie, a w wyniku boskiej interwencji smażył się w piekielnym kotle. To jeden z kolejnych dowodów na to, że Winchesterowie byli przez te wszystkie lata małymi marionetkami w rękach Boga i to zdrowo ich wk… zdenerwowało. Stąd odcięcie sznurków staje się priorytetową kwestią, niemniej droga do tego nie będzie bynajmniej usłana różami.
fot. The CW
A skoro o Chucku mowa, to i on zalicza swój mały zjazd rodzinny. Jasność spotyka się z dawno nie widzianą Ciemnością, dzięki czemu dowiadujemy się, że postrzelenie samego Boga przez Sama ma dość spore konsekwencje. Jak wszystko w świecie Supernatural, tak i on jest dowodem na to, że nie wszystko musi być wszechwieczne i wszechpotężne. Wniosek - Bóg naprawdę stworzył człowieka na własne podobieństwo i obok takich słabości, jak narcyzm, megalomania i przekonanie o własnej boskości jest również słabość ciała, którą Amara wyczuwa niczym pies tropiący ranne zwierzę. Tak więc Chuck, pisząc epilog dla braci, zapomniał, że na dole strony jest przypis mówiący o tym, że nie jest tak nieśmiertelny, jak mu się wydaje. Tym bardziej realnym staje się fakt istnienia świata, bez Boga. Warto na koniec jeszcze wspomnieć o Belphegorze, który dał przecież drugie życie Jackowi, a przede wszystkim grającemu go Alexandrowi Calvertowi. I jest do słownie drugie, a z naszej perspektywy - ciekawsze życie. Znajdujemy w nim nutkę cynizmu Crowley’a (swoją drogą, ciekawe czy również wróci na choć jeden epizod), której tak bardzo brakowało w poprzednich sezonach, dzięki czemu powłoka Jacka nabrała wreszcie charakteru, a i chemia między nim a braćmi jest o wiele bardziej wiarygodna, niż to wcześniej bywało. Drugi odcinek pożegnalnego sezonu daje nam sporo frajdy głównie dzięki powrotom lubianych przez widzów postaci. Dean i Sam również dają radę, ale jak wiemy - oni muszą jeszcze zagrać tak, jak chce Bóg, jak chcą scenarzyści i jak oczekują tego fani. 7/10
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj