Nie z tego świata: sezon 15, odcinek 2 - recenzja
Drugi epizod Nie z tego świata był niczym nieoczekiwany zjazd rodzinny, w którym ostatnią rzeczą, na jaką można było liczyć ze względu na zaistniałą sytuację, to wzruszenia.
Drugi epizod Nie z tego świata był niczym nieoczekiwany zjazd rodzinny, w którym ostatnią rzeczą, na jaką można było liczyć ze względu na zaistniałą sytuację, to wzruszenia.
Nadal w Nie z tego świata pozostajemy w miasteczku nawiedzonym przez dusze, które zostały wypuszczone z piekła przez Chucka. Nadal jesteśmy przy braciach, Castielu i Belphegorzea, którzy nie bardzo mają pomysł na to, jak powstrzymać zaledwie ułamek z kilku milionów dusz zagrażających światu. Stąd - jak to często bywało, z odsieczą przybywa Rowena, co było spodziewane jak liście spadające z drzew na jesień, oraz Ketch, którego nikt nie oczekiwał, ale koniec końców dobrze było go zobaczyć. Jego i niezdrową, z wieloma erotycznymi podtekstami fascynację rudej wiedźmy i Człowieka Pisma. Dla jednych zabawne (czytaj, dla widzów serialu), a dla innych dość odstręczająca wizja związku dwóch - wydawałoby się, zaciekłych przecież wrogów. To jednak przecież już przerabialiśmy wielokrotnie - związek łowcy z demonem, człowieka z potworem, pięknej i bestii, etc. Między nimi Chłopcy (bo przecież zawsze mówimy o chłopcach) uzbrojeni w anioła i demona, którzy szukają rozwiązania jednego z milionów problemów, jakie stworzył im sam Bóg.
A przecież łatwo nie może być, zwłaszcza że duchy jednoczą się niczym Solidarność z Wałęsą na czele, przy czym tu prowadzić ich ku zwycięstwu będzie Kuba Rozpruwacz - jak się potem okazuje, dawny znajomy Roweny. W krytycznym momencie Deana i Sama ratuje Kevin Tran - niegdysiejszy boski prorok, który miał „dożywać” swojego życia po życiu w niebie, a w wyniku boskiej interwencji smażył się w piekielnym kotle. To jeden z kolejnych dowodów na to, że Winchesterowie byli przez te wszystkie lata małymi marionetkami w rękach Boga i to zdrowo ich wk… zdenerwowało. Stąd odcięcie sznurków staje się priorytetową kwestią, niemniej droga do tego nie będzie bynajmniej usłana różami.
A skoro o Chucku mowa, to i on zalicza swój mały zjazd rodzinny. Jasność spotyka się z dawno nie widzianą Ciemnością, dzięki czemu dowiadujemy się, że postrzelenie samego Boga przez Sama ma dość spore konsekwencje. Jak wszystko w świecie Supernatural, tak i on jest dowodem na to, że nie wszystko musi być wszechwieczne i wszechpotężne. Wniosek - Bóg naprawdę stworzył człowieka na własne podobieństwo i obok takich słabości, jak narcyzm, megalomania i przekonanie o własnej boskości jest również słabość ciała, którą Amara wyczuwa niczym pies tropiący ranne zwierzę. Tak więc Chuck, pisząc epilog dla braci, zapomniał, że na dole strony jest przypis mówiący o tym, że nie jest tak nieśmiertelny, jak mu się wydaje. Tym bardziej realnym staje się fakt istnienia świata, bez Boga.
Warto na koniec jeszcze wspomnieć o Belphegorze, który dał przecież drugie życie Jackowi, a przede wszystkim grającemu go Alexandrowi Calvertowi. I jest do słownie drugie, a z naszej perspektywy - ciekawsze życie. Znajdujemy w nim nutkę cynizmu Crowley’a (swoją drogą, ciekawe czy również wróci na choć jeden epizod), której tak bardzo brakowało w poprzednich sezonach, dzięki czemu powłoka Jacka nabrała wreszcie charakteru, a i chemia między nim a braćmi jest o wiele bardziej wiarygodna, niż to wcześniej bywało.
Drugi odcinek pożegnalnego sezonu daje nam sporo frajdy głównie dzięki powrotom lubianych przez widzów postaci. Dean i Sam również dają radę, ale jak wiemy - oni muszą jeszcze zagrać tak, jak chce Bóg, jak chcą scenarzyści i jak oczekują tego fani.
7/10
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Paweł SzałankiewiczKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1981, kończy 43 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1963, kończy 61 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1961, kończy 63 lat