Ron Moore już pierwszymi 8 odcinkami serialu „Outlander” udowodnił, że zdecydowanie należy do grona twórców telewizyjnych obdarzonych doskonałym wyczuciem natury adaptacji literackiej i że fani powieści Diany Gabaldon mogą spokojnie zaufać jego artystycznym decyzjom. Moore dobrze wie, które fragmenty i wątki oryginału musi zachować, co można zmienić bez szkody dla wymowy pierwowzoru, a nawet co doszlifować i oprawić w piękną formę tak narracyjną, jak i wizualną. W większości przypadków to jednak literatura ma przewagę nad filmem czy serialem – Moore'owi, o dziwo, udaje się na razie tworzyć wersję alternatywną powieści, niebędącą jedynie cieniem oryginału, ale samodzielnym tworem potrafiącym nawet go prześcigać. Taką alternatywną wersją jest na pewno najnowszy – po ponad półrocznej przerwie – odcinek 1. sezonu, „The Reconing”. Tym razem Moore nie tylko pokazał inaczej pewne wątki, rozbudował niektóre postacie, dodał coś od siebie, a coś odjął, ale także poszedł krok dalej, zmieniając perspektywę narracji. I odniósł sukces. Mimo że tym razem naprawdę dużo od siebie dodał, rozwijając wątki z powieści, które autorka ledwie zaznaczyła, to jest to w duchu nadal ta sama historia. Odcinek sprawia wrażenie rozdziału, który z powodzeniem mógłby się znaleźć w książce, i to nie jako zupełnie nowa historia, ale właśnie jako pogłębienie pewnych wątków i spojrzenie z innej perspektywy na to, co dzieje się gdzieś w tle, a o czym Claire po prostu nie może wiedzieć. Oddanie głosu Jamiemu Fraserowi, rozpoczęte ładną klamrą narracyjną spinającą początki obu połówek sezonu, daje możliwość zajrzenia w wewnętrzne układy i konflikty zamku Leoch, a także poznania politycznych sympatii Colluma i Dougala MacKenzie, którzy jako głowa i nogi oraz ramię klanu nie zawsze poruszają się spójnie i zgodnie w tym samym kierunku. Co więcej, przy tej okazji przypomina się widzowi, że James Fraser w tym kontekście jest przede wszystkim potomkiem dwóch wpływowych klanów, człowiekiem, od którego oczekuje się pewnych postaw, zachowań i decyzji oraz którego poddaje się różnym, czasami sprzecznym i niezgodnym z jego własnymi przekonaniami, naciskom.

[video-browser playlist="679301" suggest=""]

Dzięki zmianie perspektywy Moore sprytnie i z wdziękiem wybrnął także z dość kontrowersyjnego wątku, przy okazji odważnie unikając poprawności politycznej - pozwolił widzom zrozumieć, dlaczego Jamie musi zrobić to, czego się od niego wymaga, mimo że wcale nie ma na to ochoty. Choreografia tej sceny i kompletny rozjazd kulturowy małżonków, okraszone niebezpodstawnym i zabawnym komentarzem Murtagha, poprawiają komfort oglądania zgoła dyskomfortowej sytuacji. Jako kobieta przyznaję się bez bicia (!) – nie potrafiłam w pewnym momencie powstrzymać się od śmiechu, choć bardzo i z całą powagą chciałam być zbulwersowana tym, co oglądam. Jeśli jednak ktoś mimo to czuje oburzenie, radzę wyrzucić za okno prawa człowieka, zdobycze feminizmu, demokrację i całe dwieście lat rozwoju kultury oraz rewolucji obyczajowej i przypomnieć sobie, że oto znajdujemy się w XVIII-wiecznej Szkocji, gdzie dzieciom obcina się dłonie albo przybija uszy do pręgierza za kradzież, skazuje się ludzi na chłostę do krwi, a nieposłuszną żonę (traktowaną jako własność najpierw ojca, a potem męża) wolno z całą aprobatą Kościoła zdyscyplinować za o wiele mniej niż narażenie klanu na niebezpieczeństwo i reperkusje mogące wyniknąć z napadu na brytyjski fort. Ci ludzie zachowują się w ten sposób nie dlatego, że są sadystycznymi barbarzyńcami, ale dlatego, że takimi stworzyły ich czasy, a innych nie znają. Nie możemy zatem mierzyć ich naszą miarą ani oceniać przez pryzmat współczesnych norm moralnych i obyczajowych. Szkoda tylko, że o ile Jamie wyciąga wnioski z tego zderzenia kulturowego, intuicyjnie wyczuwając, że wobec Claire musi być może zmienić swój konwencjonalny sposób myślenia wpojony przez tradycję i wychowanie, o tyle w przypadku Claire (na razie) wniosków brak. Brakuje tego momentu przebudzenia, w którym bohaterka zdaje sobie sprawę, że nie trafiła na plan kostiumowego widowiska. I mimo że osobie, która zderzyła się z kataklizmem II wojny światowej, lokalna wojenka Szkotów z Anglikami może wydawać się śmieszna, to powinna ona zrozumieć, że dla tych ludzi to kwestia przetrwania, a każda decyzja może być sprawą życia lub śmierci i tak naprawdę nigdy nie podejmuje się jej w oderwaniu od innych ludzi. Przede wszystkim jednak dzięki tej zamianie narratorów możliwe jest pokazanie Jamiego w końcu jako pełnowymiarowej i pełnowartościowej postaci, równorzędnego bohatera tej historii, inteligentnego dyplomaty z talentem przywódczym, a nie tylko uroczego, nieco naiwnego i niezbyt skomplikowanego tła dla Claire. Z tej perspektywy sytuacja Jamiego jest zaskakująco podobna do sytuacji jego żony - młody Fraser mimo bycia siostrzeńcem przywódcy klanu jest tak naprawdę outsiderem wśród swoich, którego bezpieczeństwo jest kruche i zależy od umiejętnego balansowania pomiędzy łaską i niełaską obu wujów, człowiekiem niemogącym wrócić do domu ani nigdzie zapuścić korzeni. Czytaj również: „Outlander” – dobra oglądalność serialu po powrocie do ramówki W „The Reckoning” chyba też po raz pierwszy można wyraźnie wskazać wątek przewodni - wybory i ich konsekwencje. W niemal każdym punkcie tego odcinka Jamie dokonuje jakiegoś wyboru, który niczym puszczane w strumieniu kamyki przeskakuje dalej i dalej, zapowiadając przyszłe szczęście lub tragedię, wroga lub przyjaciela, miłość lub nienawiść. To początek dojrzewania do odpowiedzialności, dotrzymywania obietnic, świadomego podejmowania własnych decyzji i ponoszenia ich konsekwencji, jakiekolwiek by one nie były.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj