Na pewien czas Patryk Vega stracił prawa do marki Pitbull, a w 2018 roku nową część wyreżyserował Władysław Pasikowski, który namówił nawet Marcina Dorocińskiego do powrotu do roli Despero. Od tego czasu minęły trzy lata i przez pewne zawirowania prawne tytuł znów powraca do swojego twórcy, a wraz z nim ostoja serii, czyli grany przez Andrzeja Grabowskiego Gebels. Postać, która w produkcjach Pitbull. Nowe porządki i Pitbull. Niebezpieczne kobiety grała raczej drugoplanową rolę, znów przejmuje inicjatywę. Tym samym Vega stara się nawiązać do oryginalnego Pitbulla z 2005 roku. Widać to już po stylistyce plakatów promocyjnych, które są w podobnej kolorystyce i w niczym nie przypominają tych z poprzednich części. Fabuła Pitbulla dzieje się w dwóch liniach czasowych. Na początku mamy prolog, w którym Nos (Przemysław Bluszcz) opowiada widzom swoją historię i niejako tłumaczy, dlaczego został przestępcą. Podobno to on był najskuteczniejszym zabójcą na usługach Pershinga (Tomasz Dedek), specjalizującym się w ładunkach wybuchowych. Jak sam twierdzi, to on stoi za najgłośniejszymi wybuchami w Polsce - w tym na stacji benzynowej Shell i za zabójstwem generała Papały. Jego szybka kariera w świecie przestępczym umieszcza go na radarze Gebelsa. Tak zaczyna się rywalizacja dwóch facetów stojących po przeciwnych stronach barykady. Z tej potyczki cało może wyjść tylko jeden, a obaj będą grać nieczysto. Vega, który jest też autorem scenariusza, usilnie stara się wrócić do korzeni serii. Postanowił więc pozbyć się wszystkich komediowych wstawek, jakie towarzyszyły dwóm poprzednim odsłonom jego autorstwa. Koniec z dowcipami rodem z internetu i memicznymi postaciami typu Strachu. Do tego Pitbull dostał sporo biblijnych porównań. Cały konflikt Gebelsa i Nosa jest nawiązaniem do Księgi Wyjścia ze Starego Testamentu, którego obszerne fragmenty są w filmie cytowane. Na szczęście nie dominują one produkcji, ale są jakby usprawiedliwieniem wszelkich zachowań policjanta względem bandyty. Reżyser tym samym chce pokazać, że we współczesnym świecie prawdy zawarte w Piśmie Świętym wciąż mają swoją wartość. Choć jeśli mam być szczerzy, to można odnieść wrażenie, że Gebels naciąga te prawdy do granic możliwości, by w swoim mniemaniu mieć czyste sumienie. Tak naprawdę nie różni się wiele od bandyty, z którym walczy. Tu zresztą mam największy problem z nową produkcją Vegi. Niby mamy do czynienia z bohaterem, którego dobrze znamy, ale Gebels w swoim zachowaniu w niczym nie przypomina tego funkcjonariusza sprzed lat. Jest on teraz dużo inteligentniejszy i ma większy posłuch wśród kolegów. Jego władza w szeregach policji jest nieograniczona, co niezbyt łączy się z poprzednimi odsłonami. Nie tak dawno był on przecież mało poważanym przez zwierzchników funkcjonariuszem, który siedział w obdrapanym pokoju. Teraz z niewiadomych przyczyn to się zmieniło. Stał się on wręcz Napoleonem polskiej policji. Film ma także wiele skrótów i szybkich przejść fabularnych, co sugeruje, że reżyser wyciągnął kilkanaście fragmentów, by móc później wypuścić wersję rozszerzoną w formie serialu. No ale do tego chyba wszyscy fani kina Patryka Vegi zdążyli już się przyzwyczaić. Pod względem aktorskim mamy tutaj bardzo dużo ciekawych kreacji. Przemysław Bluszcz jako bezwzględny i niezwykle opanowany przestępca jest wręcz idealny. Znakomicie oddaje grozę tej postaci. Podobnie jest z Tomaszem Dedekiem wcielającym się w Pershinga. To na barki obu panów spada ciężar prologu, który unoszą bez żadnego problemu. Dzięki nim dostajemy telegraficzny skrót z lat 90. i wyjaśnienie, kto był kim w przestępczym świecie. Oczywiście, Vega nie może się powstrzymać przed charakterystycznym dla siebie sposobem opowiadania „prawdziwych” historii. Chce rozwiązać największe zagadki minionej epoki i odpowiedzieć na pytania: „kto zabił generała Papałę?” oraz „kto umożliwił mafii zabicie Pershinga?”. Jak to u tego reżysera bywa, rzeczywistość miesza się z fikcją. Wszystko po to, by jeszcze bardziej zainteresować widza.
zrzut ekranu
Dobrze prezentuje się również sportowiec, zawodnik UFC - Jan Blachowicz. Nie dostał praktycznie żadnej sceny dialogowej, ale reżyser wykorzystał jego umiejętności w scenach akcji. Jako dowódca jednej z jednostek specjalnych policji sprawdza się idealnie. Przy odpowiednim przygotowaniu aktorskim może być z niego gwiazda kina akcji. Zadatki na pewno ma. Niestety, ciężaru opowieści nie uniosła młoda gwardia. Wszyscy oprócz Sebastiana Deli wypadają mało przekonująco, a dialogi są przez nich recytowane. Na szczęście nie mają za dużo scen mówionych. Podobnie jest z debiutującą na dużym ekranie Justyną Karłowską, której postać przechodzi niezrozumiałą dla widza przemianę z kochającej matki w osobę psychiczną. Jakby reżyser nagle zmienił co do niej plany, przez co jej zachowanie jest dla widza kompletnie niezrozumiałe i po pewnym czasie zaczyna drażnić. Vega w swoich filmach cały czas stara się widza zaskakiwać. Tym razem postawił nie na brutalność czy seksualność, ale na efekty specjalne. Wszystkie wybuchy, które widzimy, są prawdziwe, a nie generowane komputerowo. Trzeba przyznać, że niektóre z nich są imponujące. Nie wszystkie, bo widać, że reżyser w pewnym momencie stwierdził, że ma trochę więcej ładunków, niż zakładał, więc zaczął wysadzać, co się da. Nowy Pitbull jest dużo poważniejszy niż ostatnie, przez co wypada o wiele atrakcyjniej. Spina też pewną klamrą całą serię, wyznaczając jej jakby nowy kierunek. Czy on się utrzyma, zobaczymy niedługo, ponieważ reżyser już wchodzi na plan kolejnej odsłony. Co ciekawe, ta część powstała w dwóch językach. Sceny jednak nie były dubbingowane, po prostu duble były nagrywane w języku angielskim, co oznaczało, że każdy aktor musiał nauczyć się dialogów zarówno po polsku, jak i po angielsku. Czy to pomoże reżyserowi podbić zagraniczny rynek? Czas pokaże. Na pewno nie można mu odmówić odwagi.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj