Oto ciekawe skrzyżowanie dwóch wybitnych ekranowych artystów. Z jednej strony słynny łysol – dowódca USS Enterprise i profesor Xavier w jednym. Przywódca pełną gębą. Mam wrażenie, że to właśnie jemu zawdzięczamy dzisiejszą ideę facepalmu. Z drugiej mistrz nowoczesnego żartu, który zdefiniował na nowo amerykański serial animowany dla dorosłych i nie boi się balansować na granicy dobrego smaku. „Blunt Talk” to efekt wspólnej pracy tych dwóch osobowości. Oczywiście współautorów tego projektu jest znacznie więcej, ale skupmy się na tych dwóch. Z jednej strony Stewart, który zwykle kreuje charaktery władcze i nadzwyczaj serio (choć nie raz wystarczy lekkie drgnięcie kącika ust, by zaprzeczyć tej całej powadze). Z drugiej MacFarlane, który umiejętnie rozbawia tłumy i obraża inne tłumy. Celowo, z premedytacją i talentem. Panowie spotykali się już nie raz – Stewart zagrał (głosem) w serialach MacFarlane'a „Family Guy” i „American Dad!”, ale tym razem ma znacznie większe pole do popisu, bo może zaszaleć nie tylko głosem. [video-browser playlist="675902" suggest=""] A MacFarlane daje mu świetny materiał do tych szaleństw. Oto historia podstarzałego brytyjskiego „autorytetu”, Waltera Blunta, który przenosi się do Stanów i teraz próbuje głosić swoje „prawdy” po tej stronie Oceanu. Jest bezkompromisowy i zasadniczy, acz te zasady i kompromisy oznaczają dla niego chyba coś innego niż dla reszty świata. Już w pierwszym odcinku Blunt zostaje przyłapany w ciemnej uliczce z prostytutką, ale nie przeszkadza mu to w dalszym pouczaniu wszystkich. W drugim posuwa się jeszcze dalej. Patrick Stewart jako zakłamany, a przy tym raczej nieświadomy swego zakłamania moralista to coś wspaniałego i gdyby serial na tym się koncentrował, myślę, że mógłby to być jeden z najlepszych i najzabawniejszych tytułów tego roku. Jednak twórcy "Blunt Talk" gdzieś trochę przedobrzyli, bo mimo że twórca serialu Jonathan Ames (wcześniej „Znudzony na śmierć”) nie miał dotąd do czynienia z animacjami, to - jakby pod wpływem MacFarlane'a - ten serial wygląda jak ożywiona animacja. Oto pojawiają się tu bowiem sceny wręcz dokładnie przeniesione z kreskówki. Otwierająca drugi odcinek sekwencja wodewilowa czy iście slapstickowa sekwencja w lotniskowej łazience jakoś nie przekonują, a jestem pewien, że w wersji animowanej sprawdziłyby się znacznie lepiej. Ba, bez trudu wyobrażam sobie je narysowane. I śmieję się na samą myśl. Nie zmienia to faktu, że Stewart to aktorski mistrz i w każdym z odcinków „Blunt Talk” można znaleźć przynajmniej kilka świetnych sekwencji – autentycznych perełek humoru, które będziecie pamiętać długo. Bardzo długo. Nie ma wiele takich seriali.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj