Problematyczną kwestią jest to, że przez wszystkie dotychczasowe odcinki relacja Giny z Peraltą była zaledwie symboliczna, a teraz twórcy próbują nam wmówić, że bohaterowie przyjaźnią się od dziecka. Mało to przekonujące - wcześniej nie łączyło ich kompletnie nic, a przecież gdyby było tak, jak scenarzyści nam teraz tłumaczą, coś takiego musiałoby zostać wyraźnie zaakcentowane. Ta nagła przyjaźń sprawia wrażenie wyjętej z kapelusza i trudno w nią uwierzyć. Wątek nie imponuje też pod względem humorystycznym - gagów jest niewiele, a te, które dostajemy, są co najwyżej przeciętnej jakości.

O wiele lepiej prezentuje się ewaluacja grupy, w której dziwność każdej postaci z osobna odgrywa istotną rolę. Dzięki temu ładunek śmiechu jest odpowiednio wyważony, a zadanie rozbawiania rozkłada się na kilka sporo z siebie dających osób. W centrum stoi Santiago, która w końcu zdaje sobie sprawę z własnych wad w związku z Holtem. Może to rozbudować jej charakterystykę, czego efektem, miejmy nadzieję, nie będzie nadmiernie eksploatowanie gagu z jej uwielbieniem dowódcy. Dobrze sprawdza się także Terry, który w paru scenach potrafi rozbawić.

[video-browser playlist="635326" suggest=""]

Pierwszy raz w Brooklyn Nine-Nine mamy duet złożony z Diaz i Boyle'a, którzy to wcześniej zawsze byli stawiani w dystansie z uwagi na uczucie Charlesa do twardej policjantki. Teraz łączy ich wspólny wróg, a to daje nam kilka komicznych momentów, które odpowiednio rozbawiają i dostarczają frajdy. Oboje stawiani są w zupełnie nowym świetle, co tutaj się sprawdza, ponieważ nareszcie powstaje więź koleżeństwa. Tutaj nawet nie trzeba budować wątku romantycznego - to, co teraz stworzono, wystarczy w sam raz.

Brooklyn Nine-Nine trzyma niezły poziom, lecz z uwagi na wątek Giny i Peralty nie mogę zaliczyć osiemnastego odcinka do udanych. Jest zdecydowanie gorszy od kilku poprzednich.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj