Niebywałe, ile siły, pracy i woli musi włożyć astronauta w swą podróż w bezkres kosmosu - sam proces przygotowawczy trwa, wymaga, nie zna litości. Ten właśnie proces bierze pod lupę PROXIMA, stawiając w jego centrum Sarę, matkę kilkuletniej Stelli.
Sara jako jedyna kobieta uczestniczy w niezwykle wyczerpującym szkoleniu pewnej kosmicznej agencji, by następnie zostać członkiem załogi misji o tytułowej nazwie. By opuścić Ziemię, musi być gotowa na pełne poświęcenie, mordercze treningi, pełne skupienie, w końcu - kwarantannę, oddzielenie od Stelli, które okazuje się największym wyzwaniem.
Proxima to film o podróży w kosmos, w którym podróży tej jednak nie uświadczymy. Zobaczymy za to, z jakimi przeciwnościami musi zmierzyć się astronautka – pewna tego, czego chce, a jednocześnie rozdarta i niebywale samotna. Samotna jako jedyna kobieta wśród traktujących ją protekcjonalnie współpracowników płci męskiej, samotna jako matka, która musi zostawić siedmioletnią córkę pod opieką ojca na ponad rok, czyli na czas przygotowań i podróży.
Przede wszystkim
Proxima nie okazuje się filmem z przekazem na wskroś feministycznym, przynajmniej nie w hollywoodzkim, często bezrefleksyjnym stylu – ta kwestia okazuje się bardziej złożona. Obsadzona przez subtelną
Evę Green Sara to żaden monument, superbohaterka czy niewzruszona heroina; zmaga się ona ze słabościami obcymi pozostałym członkom załogi. Mała Stella z czasem coraz bardziej buntuje się przeciw matce, nie rozumiejąc do końca, dlaczego ta chce zostawić ją samą na tak długo. Sara nie zamierza porzucić swych marzeń, jednak jej lęk i obawy rosną w siłę, potęgowane przez konflikt z córką. Córką, dodajmy, wciąż uczącą się jeszcze świata. Sara uświadamia sobie, że przez długi czas nie będzie brała w tej nauce udziału.
Wynika z tego pytanie, które wisi nad postacią Sary niby czarny sęp: czy najstraszniejszą kwestią podróży w kosmos jest samotność i tęsknota, czy towarzysząca powrotowi myśl, że ludzie, których zostawiliśmy, nauczyli się radzić sobie bez nas? Życie na Ziemi toczy się przecież dalej, zaś życie astronauty - staje w miejscu. Kosmiczny podróżnik wyczekuje powrotu do domu, tkwiąc jednak w stagnacji. U niego nie zmienia się nic, a tam w dole – być może – wszystko.
To dobitnie pokazuje, z jak wnikliwą produkcją mamy do czynienia. W tej historii o walce i pierwotnej sile, jaką jest macierzyński instynkt, oglądamy też różne oblicza miłości – w tym wszystkim
Proxima nieśmiało, ale stanowczo przypomina, że każda miłość, nawet ta matczyna, nosi znamiona egoizmu, choćby niewielkiego. Przy okazji obraz zapoznaje nas krok po kroku z procesem szkoleniowym i przygotowaniami astronautów (owacje za sferę techniczną produkcji – jest surowo i przekonująco) – uwypuklenie ciężaru zmagań ułatwia empatyczne spojrzenie na bohaterkę, która w pewnym momencie sama już miota się w emocjach, będąc o krok od załamania.
Alice Winocour unika przetartych ścieżek i opowiada o wielkich sprawach w sposób intymny – robi to z niebywałym wyczuciem i zrozumieniem. Cała ta usłana cierniami ścieżka nie wydaje mi się błahą pochwałą siły i uporu (za dużo tu potknięć, delikatności, wrażliwości), ale cichym, choć trudnym "mimo wszystko". Kocham cię, więc jakoś to będzie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h