Najnowszy epizod Raya Donovana był odcinkiem pożegnań. Mogło być całkiem wzruszająco i niejeden by uronił łezkę, gdyby tylko całość nie została pokazana w tak beznamiętny sposób.
Trudno zrozumieć podejście scenarzystów do postaci Mickeya Donovana. W pierwszym odcinku bieżącego sezonu zasugerowano nam dobitnie, że zginął on w tragicznych okolicznościach. Teraz dostajemy kolejne pożegnanie i sugestię, że bohater już nie wróci. Co prawda Ray i Bunchy nie powiedzieli ojcu „do widzenia” zgodnie ze standardami hollywoodzkich wyciskaczy łez, ale dość długa scena mówiła jasno: tego pana już w serialu nie zobaczymy. Niestety, nic bardziej mylnego – zwiastun kolejnego odcinka pokazuje nam, że dziadek wciąż jest w formie i nadal kombinuje aż miło. Dokąd zmierzają twórcy z tą opowieścią? Będą nam co odcinek fundować takie „one last goodbye”?
Zastanawiające rozwiązanie, szczególnie że przez większość czasu ekranowego jeździmy z Rayem i Mickeyem w tę i we w tę, szykując wielkie odejście tego drugiego. Oglądający mógł to odebrać na zasadzie epizodu koncentrującego się na nestorze Donovanów. Żegnamy się z postacią, więc na sam koniec zafundujmy jej największą ilość czasu ekranowego. Miałoby to ręce i nogi, jednak twórcy zdecydowali się jeszcze nieco wykorzystać Mickeya. Przed siódmym sezonem plotki mówiły o tym, że będzie to ostatnia seria
Raya Donovana z udziałem tego bohatera. Jeśli okaże się to prawdą, to zapewne dopiero pod sam koniec sezonu przyjdzie nam definitywnie pożegnać się z najstarszym Donovanem.
Takie rozwiązanie ma pewne plusy. Mickey wciąż jest najciekawszą postacią, a w bieżącej serii widać to aż nazbyt wyraźnie. Mimo że niewiele robi, przyciąga uwagę widza. Portretujący go
Jon Voight najlepsze artystyczne lata ma już za sobą i jego kreacja aktorska w tym serialu zdecydowanie nie jest mistrzostwem świata. Pomimo to dziadek budzi sympatię i każdorazowe jego pojawienie się na ekranie wywołuje pozytywne emocje. Gorzej jest z pozostałymi bohaterami. Twórcy już drugi sezon z rzędu nie mają pomysłu na zagospodarowanie braci Donovan. Wracając pamięcią do poprzednich serii, trudno przypomnieć sobie bezapelacyjne fabularne strzały w dziesiątkę w wątkach Terry’ego i Bunchy’ego. Niestety, tym razem takowych też nie uświadczymy.
Symbolem powyższego niech będzie płaczący Brendan. Wcześniej łkał z powodu problemów w życiu osobistym. Teraz szlocha, bo znalazł się na świeczniku. Ocalił sklep, stracił pracę i znów jest w depresji. Ile cierpienia planują dostarczyć twórcy jeszcze tej postaci? Użalający się nad sobą Bunchy i wysłuchujący go w milczeniu Ray to zdecydowanie zbyt często powtarzający się obrazek w serialu. Jak widać, scenarzyści tego nie zauważają i wciąż mielą te same motywy. Mało prawdopodobne, że przerodzi się to w coś oryginalnego i interesującego, choć oczywiście życzymy biednemu Bunchy’emu jakieś zaskakującej odmiany losu.
Takowa najwyraźniej spotkała Terry’ego, który wkracza na niezbadaną ścieżkę magii, mistycyzmu i New Age. Szukając lekarstwa na swoje dolegliwości, bohater trafia do czegoś na kształt sekty, gdzie spotyka kogoś na kształt guru. Wszystko wskazuje na to, że Terry odlatuje w kosmos. Na tym etapie trudno stwierdzić, czy twórcy podejdą do tej historii w sposób humorystyczny, czy całkiem na serio. Jak na razie Terry chłonie jak gąbka wszystko, co mówią jego nowi znajomi. „To świat się trzęsie, a nie ty”, twierdzi nowo poznany wizjoner. Czy w następstwie tych słów Terry zostanie uleczony w cudowny sposób z choroby Parkinsona?
O wątkach Bridget i Darylla nie ma co wspominać, ponieważ ich fabularna atrakcyjność jest praktycznie zerowa. Warto jedynie nadmienić, że z serialem żegna się Lena – postać, która towarzyszyła głównemu bohaterowi praktycznie od samego początku. Czy odchodzi na zawsze? Jej pożegnanie z Rayem przypomina te Mickeya, więc wszystko możliwe, że powróci w decydującym momencie, żeby zafundować widzom bardziej wzruszające rozstanie. Nie zmienia to faktu, że tym podobne odejścia i powroty nie niosą ze sobą żadnego ładunku emocjonalnego. Twórcy traktują swoje postacie po macoszemu.
W serialu niby dużo się dzieje, a zupełnie tego nie czujemy. Po raz kolejny kłania się lenistwo scenarzystów. Małomówność Raya stała się domeną większości postaci, stąd taka lakoniczność w dialogach. Realizacja stoi na zadowalającym poziomie. Gdyby twórcom udało się jeszcze zaangażować widzów w prezentowaną opowieść, całość robiłaby dużo lepsze wrażenie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h