Ray Donovan: sezon 7, odcinek 3 - recenzja
Najnowszy epizod Raya Donovana był odcinkiem pożegnań. Mogło być całkiem wzruszająco i niejeden by uronił łezkę, gdyby tylko całość nie została pokazana w tak beznamiętny sposób.
Najnowszy epizod Raya Donovana był odcinkiem pożegnań. Mogło być całkiem wzruszająco i niejeden by uronił łezkę, gdyby tylko całość nie została pokazana w tak beznamiętny sposób.
Trudno zrozumieć podejście scenarzystów do postaci Mickeya Donovana. W pierwszym odcinku bieżącego sezonu zasugerowano nam dobitnie, że zginął on w tragicznych okolicznościach. Teraz dostajemy kolejne pożegnanie i sugestię, że bohater już nie wróci. Co prawda Ray i Bunchy nie powiedzieli ojcu „do widzenia” zgodnie ze standardami hollywoodzkich wyciskaczy łez, ale dość długa scena mówiła jasno: tego pana już w serialu nie zobaczymy. Niestety, nic bardziej mylnego – zwiastun kolejnego odcinka pokazuje nam, że dziadek wciąż jest w formie i nadal kombinuje aż miło. Dokąd zmierzają twórcy z tą opowieścią? Będą nam co odcinek fundować takie „one last goodbye”?
Zastanawiające rozwiązanie, szczególnie że przez większość czasu ekranowego jeździmy z Rayem i Mickeyem w tę i we w tę, szykując wielkie odejście tego drugiego. Oglądający mógł to odebrać na zasadzie epizodu koncentrującego się na nestorze Donovanów. Żegnamy się z postacią, więc na sam koniec zafundujmy jej największą ilość czasu ekranowego. Miałoby to ręce i nogi, jednak twórcy zdecydowali się jeszcze nieco wykorzystać Mickeya. Przed siódmym sezonem plotki mówiły o tym, że będzie to ostatnia seria Raya Donovana z udziałem tego bohatera. Jeśli okaże się to prawdą, to zapewne dopiero pod sam koniec sezonu przyjdzie nam definitywnie pożegnać się z najstarszym Donovanem.
Takie rozwiązanie ma pewne plusy. Mickey wciąż jest najciekawszą postacią, a w bieżącej serii widać to aż nazbyt wyraźnie. Mimo że niewiele robi, przyciąga uwagę widza. Portretujący go Jon Voight najlepsze artystyczne lata ma już za sobą i jego kreacja aktorska w tym serialu zdecydowanie nie jest mistrzostwem świata. Pomimo to dziadek budzi sympatię i każdorazowe jego pojawienie się na ekranie wywołuje pozytywne emocje. Gorzej jest z pozostałymi bohaterami. Twórcy już drugi sezon z rzędu nie mają pomysłu na zagospodarowanie braci Donovan. Wracając pamięcią do poprzednich serii, trudno przypomnieć sobie bezapelacyjne fabularne strzały w dziesiątkę w wątkach Terry’ego i Bunchy’ego. Niestety, tym razem takowych też nie uświadczymy.
Symbolem powyższego niech będzie płaczący Brendan. Wcześniej łkał z powodu problemów w życiu osobistym. Teraz szlocha, bo znalazł się na świeczniku. Ocalił sklep, stracił pracę i znów jest w depresji. Ile cierpienia planują dostarczyć twórcy jeszcze tej postaci? Użalający się nad sobą Bunchy i wysłuchujący go w milczeniu Ray to zdecydowanie zbyt często powtarzający się obrazek w serialu. Jak widać, scenarzyści tego nie zauważają i wciąż mielą te same motywy. Mało prawdopodobne, że przerodzi się to w coś oryginalnego i interesującego, choć oczywiście życzymy biednemu Bunchy’emu jakieś zaskakującej odmiany losu.
Takowa najwyraźniej spotkała Terry’ego, który wkracza na niezbadaną ścieżkę magii, mistycyzmu i New Age. Szukając lekarstwa na swoje dolegliwości, bohater trafia do czegoś na kształt sekty, gdzie spotyka kogoś na kształt guru. Wszystko wskazuje na to, że Terry odlatuje w kosmos. Na tym etapie trudno stwierdzić, czy twórcy podejdą do tej historii w sposób humorystyczny, czy całkiem na serio. Jak na razie Terry chłonie jak gąbka wszystko, co mówią jego nowi znajomi. „To świat się trzęsie, a nie ty”, twierdzi nowo poznany wizjoner. Czy w następstwie tych słów Terry zostanie uleczony w cudowny sposób z choroby Parkinsona?
O wątkach Bridget i Darylla nie ma co wspominać, ponieważ ich fabularna atrakcyjność jest praktycznie zerowa. Warto jedynie nadmienić, że z serialem żegna się Lena – postać, która towarzyszyła głównemu bohaterowi praktycznie od samego początku. Czy odchodzi na zawsze? Jej pożegnanie z Rayem przypomina te Mickeya, więc wszystko możliwe, że powróci w decydującym momencie, żeby zafundować widzom bardziej wzruszające rozstanie. Nie zmienia to faktu, że tym podobne odejścia i powroty nie niosą ze sobą żadnego ładunku emocjonalnego. Twórcy traktują swoje postacie po macoszemu.
W serialu niby dużo się dzieje, a zupełnie tego nie czujemy. Po raz kolejny kłania się lenistwo scenarzystów. Małomówność Raya stała się domeną większości postaci, stąd taka lakoniczność w dialogach. Realizacja stoi na zadowalającym poziomie. Gdyby twórcom udało się jeszcze zaangażować widzów w prezentowaną opowieść, całość robiłaby dużo lepsze wrażenie.
Źródło: zdjęcie główne: Showtime
Poznaj recenzenta
Wiktor FiszDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat