Mnie ten fakt nie zaskoczył, bo już po zwiastunach było widać, że Shazam! będzie miał do zaoferowania coś więcej niż tylko typową superbohaterską rozwałkę. Kampania promocyjna była tak pomyślana, aby zdecydowanie oddzielić ten film od tego, co prezentowały wcześniejsze filmy z DCEU. Nie doświadczymy więc deszczowej nocy oświetlanej jedynie przez blask księżyca. Twórcy prezentują nam zupełnie inną klimatem produkcję, która kontynuuje myśl obecną przy tworzeniu Aquaman - reżyser jest od tego, aby tworzyć film w oparciu o własny styl, a nie tysiące różnych pomysłów studia. Geneza bohatera co prawda jest sztampowa, ale zdecydowanie Shazam! jest doskonałym przykładem na to, jak naśmiewać się z kina superbohaterskiego, a jednocześnie być nim w pełnym tego słowa znaczeniu. Postarano się nawet o coś więcej. Jeśli głębiej wejdziemy w historię Billy'ego Batsona, to szybko przekonamy się, że ogromna ilość ekspozycji i typowa geneza nie przeszkadzają w naszym odbiorze. Twórcy naprawdę postarali się, aby poszukiwanie swojej prawdziwej mamy przez Billy'ego nie było tylko odhaczeniem jednego z punktów na fabularnej mapie. Chęć odzyskania rodziny i zerwanie z dotychczasowym życiem determinuje działania naszego bohatera, a trafienie do kolejnej rodziny zastępczej wcale go nie uszczęśliwia. Oczami Billy'ego widzimy jednak, że tym razem będzie miał do czynienia z zupełnie inną rodziną. Ludźmi, których supermocą nie jest latanie, a dawanie domu potrzebującym ciepła i troski dzieciom. Na drugim biegunie jest zaś antagonista filmu, grany przez Mark Strong dr Sivana. Zaskakująco film rozpoczyna się właśnie od przedstawienia nam jego historii, dzięki czemu od razu widzimy, co miało wpływ na jego motywację w tym filmie. Próba pokazania nam antagonisty od nieco innej strony była dobrym pomysłem, ale później sama postać niestety nie zyskuje. To typowy przeciwnik, chcący pokazać ojcu swoją siłę, a później utrzymać ją poprzez pokonanie protagonisty, którego przy okazji jest lustrzanym odbiciem. Mają podobne moce, ale wyznają zupełnie inne wartości rodzinne, które są sercem tego filmu. Do tych pozytywnych i dotyczących rodziny, nasz bohater będzie musiał dopiero dojrzeć. Początek filmu jest bardzo spokojny, ale niezwykle dopieszczony pod każdym względem. Pierwszy akt jest praktycznie bezbłędny, a akcja spokojnie sunie sobie do przodu. Przede wszystkim, twórcom udaje się w znakomity sposób pokazać wszystkich kluczowych dla tej historii bohaterów. Wchodząc do domu rodziny zastępczej wystarczy kilka linijek tekstu, aby określić charaktery wszystkich dzieciaków. Są one przecież naprawdę różne pod względem charakteru, ale mają wiele szans na pokazanie się w tym filmie. Największe wrażenie zrobiła na mnie najmłodsza w rodzinie dziewczynka, która zapewne u wszystkich potrafi otworzyć te zamknięte na emocje drzwi. Pod względem aktorskim także wszyscy zasłużyli na same wysokie oceny, ale niewątpliwie najwięcej roboty wykonuje tutaj Jack Dylan Grazer w roli Freddy'ego. Zafiksowany na punkcie bohaterów dzieciak, który oddałby naprawdę wiele, aby samemu stać się kimś, kogo wszyscy mogliby zauważyć. Nic zatem dziwnego, że kiedy Billy po spotkaniu z czarodziejem zamienia się w dorosłego, napakowanego mięśniami mężczyznę w czerwonym stroju, zwraca się o pomoc właśnie do Freddy'ego. Na ten moment wyraźnie czekali wszyscy na kinowej sali, aby zobaczyć sceny, które działały na wyobraźnię w zwiastunach - testowanie możliwości i umiejętności Billy'ego. Cały segment oczywiście jest niezwykle zabawny i pomysłowo ograny, ale niestety w dalszej perspektywie nieco przeciągnięty - ilość scen i lokacji w tym momencie mogą przyprawić o ból głowy. Zdarza się tak, że przeciągnięty żart działa, sceny w hangarze, na ulicy, czy w biurze nieruchomości tworzą koncert, na którym ogrywane są wciąż te same kawałki. Jest w tym jednak zabawa konwencją, gdzie kupowanie piwa i odwiedzanie klubu nocnego przeplatane jest działaniami antagonisty, który postanawia zemścić się na swoim ojcu i bracie. Jest to oczywiście konsekwencją wydarzeń z początku filmu, gdzie ojciec i starszy brat obarczyli młodego Sivanę winą o spowodowanie wypadku (swoją drogą, działania czarodzieja i zapraszanie małych dzieci do swojej jaskini doprowadzało zapewne do licznych traum, co sam reżyser słusznie skomentował żartem o trzymaniu laski czarodzieja). W windzie Sivana Industries głos przemawia o najwyższej wartości, jaką jest rodzina. Słyszymy to zaraz po scenie, w której Sivana i tkwiące w nim demony zwane Siedmioma Grzechami bez litości rozprawiają się jego ojcem i bratem oraz z pracownikami firmy zgromadzonymi na sali konferencyjnej. Odgryzanie głów i brutalne szarpanie ludzkimi ciałami nie jest może tym, czego oczekuję po filmach superbohaterskich, ale lubię wszystkie te momenty, kiedy kategoria wiekowa PG-13 naginana jest na wszystkie możliwe sposoby. David F. Sandberg znany przecież jako twórca przede wszystkim horrorów, dodał więc do swojego filmu wiele elementów, które kojarzone są właśnie z takim gatunkiem. Ilość mrocznych scen zaskakuje, ale nie przytłacza i nie ma się wrażenia, że reżyser pomylił się na narracyjnym i gatunkowym szlaku. Jest tutaj dużo zabawy formą i umiejętnie przykrywa się wszelkie niedoskonałości humorem i elementami nabijającymi się z kina superbohaterskiego, a przy tym zaproponowano coś świeżego. Trudno będzie zliczyć bajeranckie ksywy, którymi rzuca szczególnie Freddy chcący wypromować nowego bohatera Filadelfii. Istotna też będzie choćby próba znalezienia tajnej kryjówki, którą ostatecznie okaże się jaskinia. Tego typu momentów jest bardzo dużo i właściwie w bardzo naturalny sposób przychodzi świadome korzystanie z często śmiesznych rzeczy w gatunku superhero, jak np. posiadanie każdej możliwej mocy. Nawet takiej, która pozwala zgadywać imiona. Wspomnianą świeżością jest natomiast bardzo mądre korzystanie z motywu rodziny i czerpanie garściami z tego, co najlepsze w kinie familijnym. Najmocniej widać to pod koniec filmu, kiedy Billy znajduje wreszcie swoją mamę i dowiaduje się, dlaczego został przez nią porzucony. To właśnie wtedy uświadamia sobie, że jego prawdziwy dom i rodzina są tam, gdzie kogoś obchodzi twój los. Shazam! stoi przede wszystkim na własnych nogach i nie potrzebuje do swojej pomocy Batmana i Supermana. Są oczywiście liczne odwołania do tych bohaterów, a raz nawet powietrze i łysą głowę dr Sivany przecina batarang. Na koniec pojawia nam się nawet Superman bez głowy, co akurat moim zdaniem niespecjalnie się udało. Oczywiście było to być może symboliczne pokazanie, że Superman w tym świecie istnieje, że jeszcze brany jest pod uwagę, ale pokazuje wahania Henry Cavill. Cameo dość zabawne, ale wzbudziło we mnie zdecydowanie mieszane odczucia, bo przywołało od razu na myśl serial Supergirl, gdzie wcześniej Supermana pokazywano nam jedynie od tyłu. Wszystko pozostałe podawane jest jednak z dużym wyczuciem i mimo licznych skojarzeń z pierwszą fazą Kinowego Uniwersum Marvela, zabawa konwencją i tworzenie filmu w oparciu o kino familijne sprawia, że należy rozpatrywać ten film jako osobne widowisko. Wcześniej Aquaman, tak teraz też Shazam! udowadniają, że w DCEU nadeszły czasy, gdy zaczyna być wypracowywana własna tożsamość i całkowicie zerwano z tym, co proponował nam wcześniej Zack Snyder. W ogóle wydaje mi się, że widzowie powinni oczekiwać od kolejnych filmów DC, aby te bawiły się gatunkami, tak jak to zrobił James Wan i teraz David F. Sandberg. W ten sposób można wciąż proponować coś nowego i unikać ciągłych porównań z MCU.
fot. materiały prasowe
+11 więcej
Dużo zabawy, ogromna ilość frajdy... ale nie wszystko było niestety udane. Shazam! pęka od wylewającej się z ekranu ekspozycji - twórcy na każdym kroku wyjaśniają nam, czym jest magia, jakie moce może mieć Billy pod postacią Shazama, czym są zagrażające naszym bohaterom demony i jakie mogą nieść konsekwencje. Słabo wypada też trzeci akt filmu, który niczym nie zaskakuje i oferuje schematyczne i słabe pod względem efektów specjalnych starcie tytułowego bohatera z antagonistą. Pod koniec jednak nadchodzi moment, na który czekałem przez cały film. Pojawia się zwana w komiksach rodzina Shazama, gdzie w ciała dorosłych herosów wchodzą także członkowie rodziny zastępczej Billy'ego. Jest to spodziewany moment, ale robi swoją robotę. Pojawienie się tylu herosów na ekranie nie odbiera blasku temu najważniejszemu. Wcześniej bardzo starannie budowano ten moment poprzez nakreślenie charakterów postaci, dzięki czemu ich przemianę mogliśmy odebrać bardzo pozytywnie. Zwłaszcza odzianie kostiumu przez Freddy'ego, bo razem z nim mogliśmy ekscytować się jego pierwszym starciem z super złoczyńcą. Finał nabrał też przy okazji widowiskowości i dodatkowo pozwoliło to wybrzmieć bardzo mądremu zdaniu na koniec, że dobrze jest mieć świetną moc, ale co to za frajda, jeśli nie można jej dzielić z innymi? Shazam! cierpi niestety na wiele problemów, które dotykały pierwsze filmy z Kinowego Uniwersum Marvela. Kiepski antagonista, sporo ekspozycji i dużo schematycznych rozwiązań. Wszystko to jednak umyka naszej uwadze, kiedy na ekranie bryluje Zachary Levi, a drugi plan wykonuje tak świetną pracę. Bohaterowie, zabawa gatunkami i parodiowanie kina komiksowego z jednoczesną starannością, aby Shazam! jednak był kinem superbohaterskim, to największe zalety tego filmu. Prawdziwym sercem widowiska jest także motyw rodziny i zabawa w kino familijne, gdzie z wielką starannością zbudowano emocjonalny fundament. To jest taki film, który śmiało można obejrzeć z rodziną na kanapie do niedzielnego obiadu i nawiązania do takich produkcji jak The Goonies nie są tutaj bezzasadne. Nie bez znaczenia więc jest tutaj scena, w której chłopiec bawi się zabawkami Supermana i Batmana, które upuszcza na widok nowego herosa. Tak samo niech uczyni Warner Bros. i z błyskiem w oczach tego chłopca tworzy kolejne, tak udane widowiska.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj