Spec Ops: The Line to wojenna strzelanka z perspektywą trzeciej osoby. Gracz wciela się w postać Martina Walkera, który wraz ze swoim dwuosobowym oddziałem trafia do dotkniętego klęską żywiołową Dubaju. Jego misja jest prosta: rekonesans. Kiedy jednak okazuje się, że nieudaną ewakuacją ludności cywilnej zajmował się 33. batalion piechoty pod dowództwem Johna Konrada – dawnego zwierzchnika i mentora – Walker porzuca rozkazy i wyrusza z odsieczą.
Przed premierą gry wiele się mówiło o inspiracjach Jądrem ciemności Josepha Conrada (J. Conrad – J. Konrad, hint, hint) czy może też Czasem Apokalipsy Francisa Forda Coppoli. Starczyłoby powiedzieć, że plotki się potwierdziły, a wpływ jest przemożny i silny, ale że historia to, nomen omen, serce Spec Ops: The Line, pozwolę sobie w tym względzie na kilka dodatkowych zdań. Dubaj to niezwykłe miejsce, które stanowi kwintesencję nowoczesnego Bliskiego Wschodu i chyba nigdzie indziej granica dzieląca świat biednych i bogatych nie jest zaznaczona tak wyraźnie. a]Jeśli zasiadasz do Spec Ops: The Line z myślą o radosnym rozwalaniu arabskich terrorystów w stylu kina akcji lat 80., to czeka Cię spore rozczarowanie i szok: Spec Ops brzydzi się wojną i tym, w co zamienia ludzi.
[image-browser playlist="600100" suggest=""]©2012 2K Games
Gracz raz po raz będzie stawał w obliczu niemożliwych wyborów; nie raz zakwestionuje kurs, jaki został dla niego obrany. Wszystko to w świecie zniszczonego piękna i pustego przepychu. Kiedy przechodzisz przez zasypane piaskiem sklepy jubilerskie albo opustoszałe luksusowe hotele, ostrzeliwuje się z wrogiem w cieniu olbrzymich marmurowych pawi albo szuka schronienia w pustym basenie na dachu wieżowca, to najpierw nachodzi Cię poczucie absurdu, a potem ponure olśnienie.
Historia Spec Ops: The Line czerpie więc z Jądra ciemności całymi garściami, ale nic w tym złego, bo naśladuje sprawnie, z gracją. Scenarzysta i „reżyser” mają też kilka nowatorskich sztuczek w rękawie, więc niejeden gracz będzie zaskoczony finałem podróży. I gdybyż tylko sama rozgrywka dorastała do ambicji twórców, kunsztu scenarzysty… Ale niestety: jeśli odrzeć grę z fabularnej otoczki, to otrzymamy przeciętną strzelankę. Poziomy są liniowe i niewielkie, starcia silnie „skryptowane”, a same sytuacje walki, w których znajdzie się Walker, mało oryginalne (znajdzie się nawet poziom „wieżyczki”). Kontynuując litanię przewin, dostajemy małą różnorodność przeciwników z rozczarowującym AI i niewielki arsenał, co składa się na rozgrywkę, która przez całą grę nie ewoluuje. Każda walka jest podobna do poprzedniej i nawet świetna sceneria, o której pisałem wcześniej, nie ratuje przed monotonią.
[image-browser playlist="600101" suggest=""]©2012 2K Games
Monotonia nie będzie gracza jednak męczyć zbyt długo, bo kampania trwa zaledwie 6-7 godzin. W połączeniu z typowym i niedopracowanym trybem multiplayer, o którym za miesiąc nikt nie będzie pamiętał, otrzymujemy zaskakująco mało treści (porównując choćby do ostatnio przeze mnie recenzowanej Dragon’s Dogmy). Wszystko to jednak mógłbym wybaczyć, gdyby nie największy zgrzyt: rozgrywka staje w opozycji do fabuły. Młócimy wylewających się na nas falami wrogów po to tylko, by za chwilę zaserwowano nam emocjonalną scenę o koszmarze wojny. Scena działa, nie zrozumcie mnie źle, scenarzysta naprawdę się o to postarał, ale kiedy tylko dłużej pomyśli się o całości doświadczenia ze Spec Ops: The Line, to ma się poczucie dysharmonii. Twórcy starali się miejscami wyjść temu problemowi naprzeciw, ale ostatecznie nie potrafili się wyłamać z oków gatunku. I to największą tragedią Spec Ops: The Line, które mogło być czymś nowym, a jest po prostu przeciętną strzelanką z wyśmienitą fabułą. Ocena: 6/10