Ósmy odcinek – Si Vis Pacem, Para Bellum („jeśli chcesz pokoju, szykuj się do wojny”) – wraca do głównego elementu napędzającego fabułę Star Trek: Discovery – wojny z Klingonami. Zaznaczmy, że jest to epizod nierówny: mamy tutaj kontakt z nową formą życia, sporo spokojnych, skupionych na rozmowie scen, kilka ładnych, choć wciąż kameralnych ujęć na planecie Pahvo. Z drugiej strony – wątek admirał Cornwell na statku Klingonów i przemiana Saru, czyli dwa motywy, które odpowiadały w odcinku za nieco żwawszą akcję, a jednocześnie nic nie wniosły do fabuły. Pierwszy z nich na nic nie wpływa i tylko pozornie kończy się śmiercią pani admirał – no właśnie, pozornie. Drugi z kolei absolutnie mnie nie przekonuje. To oczywiście uzasadnione, że Saru, jako ktoś, komu dane jest poczuć spokój po całym życiu spędzonym w strachu, zachowywał się inaczej niż zwykle, niemniej była to zmiana o niemal 180 stopni, sprzeczna z charakterem tej postaci, nieprzekonująca i – koniec końców – zupełnie zbędna. Ciężko było mi też poczuć jakiekolwiek emocje w związku z rasą Pahvan. Poza atrakcyjną i wpasowującą się do estetyki odcinka prezencją wiemy o nich tylko tyle, co w kilku zdaniach zakomunikował Saru. W kolejnym odcinku zresztą znikają, a my dowiadujemy się o tym, że czeka ich zagłada. Szkoda, że nie dostaliśmy szansy na odczucie jakiejkolwiek empatii czy sympatii wobec świetlistych istot. Ostatecznie cały epizod wypada niestety jako bardzo przeciętny prolog do następnego odcinka. I nadchodzącej bitwy. Odcinek dziewiąty nosi tytuł Into the Forest I Go i jest finałem jesiennej połowy serialu, a jednocześnie jedną z ciekawszych jej części, choć niepozbawioną wad. A zatem: troszkę się działo. I było całkiem wciągająco. Przede wszystkim – dało się poczuć troskę o bohaterów. Stamets ryzykował własnym życiem, Lorca wykorzystał go i nakłonił do poświęcenia w pełni skutecznie (choć wiadomo, że zależy mu przede wszystkim na przechyleniu szali zwycięstwa, a ewentualne odkrycia to możliwy miły dodatek do czegoś znacznie dla kapitana ważniejszego). Burnham starła się z Kolem i choć walka wyglądała całkowicie nierealistycznie (patrząc przez pryzmat masy przeciwników i sposobu walki), to absolutnie mi to nie przeszkadzało – byłem ciekawy skutku. Do tego Cornwell, która jednak żyje (i dalej właściwie niespecjalnie mnie obchodzi) i Tyler, który zderza się ze swoim, jak to nazywają Amerykanie, PTSD, czyli – po naszemu – Zespołem stresu pourazowego. Jego wizje, reakcje i zachowanie są bardzo przekonujące, a przebłyski wspomnień związanych z L'Rell (z których część wywołała nawet u mnie, widza, pewnego rodzaju, hm, dyskomfort) nadały temu wątkowi odpowiedniego ciężaru. Wszystko działo się jednocześnie, ale też wszystko jednocześnie zostało dość pozytywnie dla naszych bohaterów zakończone. Czułem jednak pewną ulgę, a to tylko podkreśliło, że epizod musiał wywołać emocje – to duży plus. W końcu dochodzimy do zakończenia, w którym postać Tylera (niewątpliwie powiązana z Klingonami i Voq, ale w ciężki do rozgryzienia sposób) wywołuje mnóstwo pytań, Stamets pada na ziemię z bielmem na oczach, a cała załoga trafia... no właśnie, gdzie? Cliffhanger solidny i odpowiednio podsycający oczekiwanie. A jak prezentuje się Star Trek: Discovery z punktu widzenia całości jesiennego sezonu? Odcinki są bardzo nierówne. Część łączy się, a część odcina od reszty indywidualną historią. Nuda miesza się z nadmiarem akcji, w fabule często (no dobra, właściwie w każdym odcinku) brak logiki, a czasem, niespodziewanie, wszystko wydaje się świetnie zbalansowane. Serial jest solidnie zmontowany, wizualnie estetyczny, choć większość czasu spędzamy w zamkniętych pomieszczeniach gwiezdnych statków. Bohaterowie są zazwyczaj interesujący, a kolejne partie ich osobowości są stopniowo i konsekwentnie odsłaniane przed widzami. A teraz sporo może się zmienić. Lorca zyskał w oczach dowódców. Odniósł zwycięstwo. Kol i jego poplecznicy nie żyją. Burnham uratowała panią admirał i umożliwiła wygraną, nie wspominając już o poświęceniu Stametsa. Wiele się zmieniło i zapewne wiele się jeszcze zmieni w niedalekiej przyszłości. Star Trek: Discovery okazał się serialem na tyle wciągającym, bym z chęcią zasiadł do styczniowego odcinka. Choć jednocześnie tak wiele potrafiłbym mu wytknąć. 7/10 to średnia z ocen: 6/10 za odcinek 8 i 8/10 za odcinek 9.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj