Star Trek: Discovery: sezon 1, odcinek 8 i 9 – recenzja
I tak oto dotarliśmy do przerwy w Star Trek: Discovery. Kolejne odcinki dopiero w styczniu, pozostaje nam więc skupić się na wrażeniach z jesiennego finału. Wrażeniach bardzo różnorodnych.
I tak oto dotarliśmy do przerwy w Star Trek: Discovery. Kolejne odcinki dopiero w styczniu, pozostaje nam więc skupić się na wrażeniach z jesiennego finału. Wrażeniach bardzo różnorodnych.
Ósmy odcinek – Si Vis Pacem, Para Bellum („jeśli chcesz pokoju, szykuj się do wojny”) – wraca do głównego elementu napędzającego fabułę Star Trek: Discovery – wojny z Klingonami. Zaznaczmy, że jest to epizod nierówny: mamy tutaj kontakt z nową formą życia, sporo spokojnych, skupionych na rozmowie scen, kilka ładnych, choć wciąż kameralnych ujęć na planecie Pahvo. Z drugiej strony – wątek admirał Cornwell na statku Klingonów i przemiana Saru, czyli dwa motywy, które odpowiadały w odcinku za nieco żwawszą akcję, a jednocześnie nic nie wniosły do fabuły. Pierwszy z nich na nic nie wpływa i tylko pozornie kończy się śmiercią pani admirał – no właśnie, pozornie. Drugi z kolei absolutnie mnie nie przekonuje. To oczywiście uzasadnione, że Saru, jako ktoś, komu dane jest poczuć spokój po całym życiu spędzonym w strachu, zachowywał się inaczej niż zwykle, niemniej była to zmiana o niemal 180 stopni, sprzeczna z charakterem tej postaci, nieprzekonująca i – koniec końców – zupełnie zbędna. Ciężko było mi też poczuć jakiekolwiek emocje w związku z rasą Pahvan. Poza atrakcyjną i wpasowującą się do estetyki odcinka prezencją wiemy o nich tylko tyle, co w kilku zdaniach zakomunikował Saru. W kolejnym odcinku zresztą znikają, a my dowiadujemy się o tym, że czeka ich zagłada. Szkoda, że nie dostaliśmy szansy na odczucie jakiejkolwiek empatii czy sympatii wobec świetlistych istot. Ostatecznie cały epizod wypada niestety jako bardzo przeciętny prolog do następnego odcinka. I nadchodzącej bitwy.
Odcinek dziewiąty nosi tytuł Into the Forest I Go i jest finałem jesiennej połowy serialu, a jednocześnie jedną z ciekawszych jej części, choć niepozbawioną wad.
A zatem: troszkę się działo. I było całkiem wciągająco. Przede wszystkim – dało się poczuć troskę o bohaterów. Stamets ryzykował własnym życiem, Lorca wykorzystał go i nakłonił do poświęcenia w pełni skutecznie (choć wiadomo, że zależy mu przede wszystkim na przechyleniu szali zwycięstwa, a ewentualne odkrycia to możliwy miły dodatek do czegoś znacznie dla kapitana ważniejszego). Burnham starła się z Kolem i choć walka wyglądała całkowicie nierealistycznie (patrząc przez pryzmat masy przeciwników i sposobu walki), to absolutnie mi to nie przeszkadzało – byłem ciekawy skutku. Do tego Cornwell, która jednak żyje (i dalej właściwie niespecjalnie mnie obchodzi) i Tyler, który zderza się ze swoim, jak to nazywają Amerykanie, PTSD, czyli – po naszemu – Zespołem stresu pourazowego. Jego wizje, reakcje i zachowanie są bardzo przekonujące, a przebłyski wspomnień związanych z L'Rell (z których część wywołała nawet u mnie, widza, pewnego rodzaju, hm, dyskomfort) nadały temu wątkowi odpowiedniego ciężaru. Wszystko działo się jednocześnie, ale też wszystko jednocześnie zostało dość pozytywnie dla naszych bohaterów zakończone. Czułem jednak pewną ulgę, a to tylko podkreśliło, że epizod musiał wywołać emocje – to duży plus.
W końcu dochodzimy do zakończenia, w którym postać Tylera (niewątpliwie powiązana z Klingonami i Voq, ale w ciężki do rozgryzienia sposób) wywołuje mnóstwo pytań, Stamets pada na ziemię z bielmem na oczach, a cała załoga trafia... no właśnie, gdzie? Cliffhanger solidny i odpowiednio podsycający oczekiwanie.
A jak prezentuje się Star Trek: Discovery z punktu widzenia całości jesiennego sezonu? Odcinki są bardzo nierówne. Część łączy się, a część odcina od reszty indywidualną historią. Nuda miesza się z nadmiarem akcji, w fabule często (no dobra, właściwie w każdym odcinku) brak logiki, a czasem, niespodziewanie, wszystko wydaje się świetnie zbalansowane. Serial jest solidnie zmontowany, wizualnie estetyczny, choć większość czasu spędzamy w zamkniętych pomieszczeniach gwiezdnych statków. Bohaterowie są zazwyczaj interesujący, a kolejne partie ich osobowości są stopniowo i konsekwentnie odsłaniane przed widzami. A teraz sporo może się zmienić. Lorca zyskał w oczach dowódców. Odniósł zwycięstwo. Kol i jego poplecznicy nie żyją. Burnham uratowała panią admirał i umożliwiła wygraną, nie wspominając już o poświęceniu Stametsa.
Wiele się zmieniło i zapewne wiele się jeszcze zmieni w niedalekiej przyszłości. Star Trek: Discovery okazał się serialem na tyle wciągającym, bym z chęcią zasiadł do styczniowego odcinka. Choć jednocześnie tak wiele potrafiłbym mu wytknąć.
7/10 to średnia z ocen: 6/10 za odcinek 8 i 8/10 za odcinek 9.
Poznaj recenzenta
Michał JareckiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat