State of Affairs to kolejna oznaka zmiany telewizyjnego świata. Jeszcze do niedawna polityka była uznawana za nudną i mało dla widza interesującą. Do powszechnej świadomości przedostawały się jedynie pojedyncze tytuły, a świat telewizji cały czas należał do policjantów, lekarzy i prawników. Od kilku lat coraz śmielej zaczynają sobie poczynać natomiast przedstawiciele władzy – senatorzy, sekretarze, premierzy czy prezydenci. Po sukcesie House of Cards i Skandalu mały ekran będzie próbowało podbić właśnie State of Affairs. Frank Underwood i Olivia Pope mogą jednak spać spokojnie, bo premiera nowego serialu stacji NBC rozstrzyga wszystko w już pierwszej turze. Wynik zaś nie ulega wątpliwości: to porażka.

State of Affairs sięga wysoko – gra toczy się tu o największe stawki, a wśród głównych bohaterów  mamy agentów wywiadu i pracowników Białego Domu z prezydentem na czele. Wszystko kręci się wokół bohaterki Katherine Heigl, która to należy do najwybitniejszych analityków CIA (nawet jeśli jej aparycja wskazywałaby na zupełnie inny zawód). Jednym z codziennych zadań granej przez nią Charleston Tucker jest przygotowanie briefingu dla prezydent Stanów Zjednoczonych na temat spraw na szczeblu międzynarodowym. Waga tego spotkania jest znacznie większa, niż początkowo mogłoby się wydawać – to właśnie od Tucker zależy, o czym dowie się głowa państwa i - co za tym idzie - jak i gdzie zainterweniuje. Do tego też twórcy mocno starają się nas przekonać, bo briefing jest kluczową sceną pilota i prawdopodobnie nie inaczej będzie w następnych tygodniach. Scenarzystom ten koncept podoba się chyba aż za bardzo, bo choć widzowie nie czują żadnego napięcia, na ekranie często widzimy nadające sytuacji dramatyzmu napisy odliczające czas do spotkania z panią prezydent. A to nie bomba, tylko briefing.

Nadmierny melodramatyzm State of Affairs przywodzi na myśl produkcje spod znaku Shondy Rhimes (być może właśnie dlatego angaż otrzymała była gwiazda Chirurgów, Katherine Heigl?). Nawet drobne konflikty są rozbuchane w swojej skali, a jeśli serial przetrwa na antenie NBC (wyniki oglądalności świadczą, że niekoniecznie musi to nastąpić), prawdopodobnie czeka nas 21 odcinków, w których co tydzień ocieramy się o III wojnę światową. Gdyby tego było mało, napięcie na linii Charleston-prezydent zostało wzmocnione wspólną przeszłością w postaci wątku rodem z opery mydlanej.

[video-browser playlist="632795" suggest=""]

W przeciwieństwie do Madam Secretary serialu stacji NBC nie ratują kreacje aktorskie – Heigl wyraźnie lepiej radziła sobie, płacząc za zmarłym pacjentem aniżeli uciekając przed poszukującymi ją agentami. Nieco bardziej wyrazista jest Alfre Woodard jako Constance Payton, pierwsza ciemnoskóra prezydent Stanów Zjednoczonych. Głowę państwa podobnie jak w Prezydenckim pokerze wprowadzono dopiero w ostatnim akcie odcinka, budując wcześniej odpowiednie napięcie. Woodard co prawda daleko do Martina Sheena (choć to raczej kwestia wątpliwej roli, a nie umiejętności aktorki), niemniej i tak pozostaje ona jedynym jasnym punktem całej produkcji.

State of Affairs nade wszystko cierpi na brak subtelności. Gdy Charleston mówi, że lubi się dobrze zabawić, od razu widzimy migawki z poprzedniej suto zakrapianej alkoholem i pełnej przygodnego seksu nocy. Gdy oglądamy prezydent Stanów Zjednoczonych, stoi ona idealnie pomiędzy amerykańską flagą a godłem. Naprawdę, nie musimy wiedzieć dokładnie, co wydarzyło się poprzedniego wieczoru u Tucker i potrafimy rozpoznać prezydenta USA również poza najbardziej charakterystycznym kadrem z Gabinetu Owalnego.

Czytaj również: Przeciętna oglądalność "State of Affairs"

Zmiana showrunnera w ostatniej chwili, start w połowie listopada, słaby 1. odcinek. Nie wiem, kto w NBC odpowiada za kampanię State of Affairs, ale zbyt długo już chyba nie popracuje.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj