Im więcej sezonów, tym mniej ciekawych pomysłów – ta zasada dotyczy sporej liczby produkcji telewizyjnych. Ten smutny los spotkał Supernatural, Dextera czy Chirurgów. Niektóre seriale natomiast wypalają się dosyć szybko, bo już po pierwszych seriach. Do tej grupy można zaliczyć Pamiętniki wampirów. Dwa pierwsze lata były jak najbardziej w porządku, lecz im dalej w las, tym mniej ekscytujących drzew. Powtarzalność zastosowanych wcześniej motywów dostrzega się chociażby w drugim odcinku piątej serii opowieści o wampirach z Mystic Falls.
Bonnie coraz bardziej zaczyna doskwierać samotne życie po drugiej stronie. Twórcy dają jej chwilę wytchnienia w postaci nieoczekiwanego pocieszyciela, jednak w myśl zasady "wszystko co dobre, szybko się kończy", stanowi on kilkuminutowe urozmaicenie świata duchów. Trudno jest jej współczuć, zważywszy na fakt, iż fani Pamiętników… są tak przyzwyczajeni do umierania ich ulubionych bohaterów, jak do porannego mycia zębów. Ostatnio Plec zdradza tendencję do zabijania jednego z członków głównej obsady w prawie każdym odcinku. Ta zabawa w zmartwychwstawanie szybko zaczyna nużyć, a widz nie jest w stanie w pełni przejąć się czyjąś śmiercią, ponieważ wie, że w taki czy inny sposób ta osoba wróci do serialu i to jeszcze w tym samym epizodzie, w którym zginęła.
Pole manewru Katherine coraz bardziej się zawęża. List gończy, który umieścił Silas w głowie każdego mieszkańca Mystic Falls, mocno daje jej się we znaki. Nieoczekiwanym sojusznikiem staje się dla niej duet Jeremy-Matt. Była wampirzyca nadal kontynuuje tyradę o tym, jak to źle jest być człowiekiem, a coraz mizerniejszy wygląd tylko podkreśla jej słowa. Do głosu stopniowo dopuszczane jest jej człowieczeństwo. Co prawda przystosowanie Pierce do nowej sytuacji jest powolne, lecz z czasem zamiast wykorzystywać, zaczyna współpracować z osobami, które starają się ją w jakimś stopniu ochronić. Miejmy nadzieję, że twórcy jednak nie pozbawią ją drapieżnego charakteru. Dwie Eleny na jeden serial to za dużo.
[video-browser playlist="634613" suggest=""]
Nieuniknione nadeszło. Po burzliwie kochliwym lecie nadeszła kłótliwa zima. Kłopoty w raju Deleny zaczynają się z chwilą, gdy dziewczyna dowiaduje się o wydaleniu Jeremy’ego ze szkoły. To już prosta droga do wzajemnego wypominania błędów, wybrukowana intrygą Silasa. Wzajemne tortury to dosyć wymuszona scena, mająca za zadanie chyba tylko udowodnić powszechnie znany fakt, że Elena wciąż czuje coś do Stefana. W tym momencie doświadczamy najdłuższej powtórki z rozrywki. Motyw wampirzego trójkąta, gdzie koniec końców Gilbertówna zawsze wybiera jednak młodszego brata, jest już tak stary jak same wampiry z Mystic Falls. I na nic zdają się jej zapewnienia o prawdziwej miłości do Damona. To zawsze będzie Stefan!
Nowy adorator Caroline, Jesse, rzuca trochę światła na sprawę morderstwa studentki. Okazuje się, że wątek ten związany jest z nową postacią, która może pozostać przy życiu nieco dłużej niż nieszczęsna Megan. Jest nim bardzo przystojny (przynajmniej raz zgadzam się w czymś z Eleną) dr Maxfield, wykładający mikrobiologię stosowaną. W zdaniu go opisującym padają słowa "tajemnicze stowarzyszenie", co zapoczątkowuje intrygującą historię. Oby została ciekawie opowiedziana.
Na koniec chyba najbardziej interesujący moment odcinka, który jest ukłonem w stronę polskich fanów - nareszcie wykorzystano pochodzenie Pawła Wasilewskiego. Jedno, krótkie zdanie, ale na pewno skłoniło większość do przesunięcia o kilka sekund wstecz oglądanego epizodu, przynajmniej w celach sprawdzenia dobrego słuchu. Fani na forach jak jeden mąż postawili pytanie: czy Silas ma polskie korzenie? Tego nie wiemy, lecz wykorzystanie obcego języka z całą pewnością podkreśliło europejski rodowód nowych bohaterów, tzw. Podróżników. Poznaliśmy już ich w poprzednim odcinku, gdzie "zdemonizowali" Matta, dzięki czemu Silas nie mógł mu namieszać w głowie. Ten wątek, plus zaskakujące zakończenie, daje nam nie najlepszy, ale też nie najgorszy odcinek. Przyznaję więc trochę kredytu zaufania.