Dwa ostatnie odcinki Supergirl to w zasadzie cały serial w pigułce. Z jednej strony twórcy uraczyli nas więc dramatem rozpisanym pod dyktando oczekiwań amerykańskich nastolatków, z drugiej zaś pokazali, że w dalszym ciągu są w stanie sprawnie prowadzić narrację i zainteresować odbiorcę woltami fabularnymi. Kontrast pomiędzy tymi dwoma odsłonami serii jest porażający - to trochę tak, jakby Dziewczyna ze Stali z czeluści piekieł wzbijała się w stronę gwiazd. W dodatku z powodzeniem. Koniec końców doczekaliśmy się nakreślenia zasadniczej osi obecnego sezonu; nawet jeśli jego istotna część już za nami, to w tym przypadku wypada posiłkować się starym prawidłem o tym, że lepiej późno niż wcale. Jakościowa poprawa zbiegła się w czasie z - miejmy nadzieję - definitywnym zakończeniem wątku Alex i Maggie. W tej opowieści nadchodzi nowe, zarówno w przenośni, jak i w dosłownym tego słowa znaczeniu. Odcinek Midvale ma w zamierzeniu porządkować i podsumowywać historię relacji Alex i Maggie. Choć cieszy fakt, że odpowiedzialni za produkcję proponują widzowi perspektywę powrotu do korzeni Kary i jej siostry, to diabeł tkwi jednak w szczegółach. Opowieść o pierwszej w życiu heroicznej powinności Dziewczyny ze Stali razi bowiem swoją przewidywalnością i narracyjnymi skrótami. Już na początku całej intrygi fabularnej gros widzów będzie domyślać się finału tej historii. Teoretycznie twórcom chodzi bardziej o ukazanie motywacji głównych bohaterek, w praktyce zaś mniej lub bardziej zanurzają nas oni w młodzieżowym dramacie, który nie wyróżnia się absolutnie niczym na tle innych ekranowych przygód nastolatków. Warto jednak zwrócić uwagę na to, że nikt nie chce przed nami ukrywać swoich fabularnych zamiarów - klamrą spinającą ten odcinek są przecież podróżujące w stronę Słońca Kara i Alex, poniekąd przywodzące na myśl protagonistki filmu Thelma & Louise. Mamy tu więc do czynienia z odsłoną serii przeznaczoną przede wszystkim dla młodych ludzi, którzy - podobnie jak ekranowe bohaterki - przeżywają pierwsze miłosne zawody. Gdzieś na najgłębszym poziomie Midvale ma nas ukierunkować na proces utożsamienia się z serialowymi postaciami. Byłby to zabieg udany, gdyby nie fakt, że w zasadzie cała produkcja czerpie z tego mechanizmu pełnymi garściami.
Źródło: The CW
+8 więcej
Na całe szczęście o niebo lepiej jest w odcinku Wake Up. To pierwsza w tym sezonie próba naszkicowania osi koncepcyjnej całej odsłony serii. Mamy tu więc odkrywającą w pełni swoje alter ego Samanthę, budzącego się w tajemniczych okolicznościach Mon-Ela, nawiązanie do XXXI wieku (to z tego okresu pochodzi drużyna Legion of Super-Heroes, która najprawdopodobniej odegra kluczową rolą w opowieści) i wreszcie wprowadzenie postaci Imry Ardeen, znanej bardziej jako Saturn Girl. Fabularna powaga doskonale rezonuje w narracyjnej lekkości. Twórcy puszczają nawet oko w stronę fanów komiksów, a to ukazując Fortecę Mądrości, w której rodzi się Reign, a to stylizując brodatego Mon-Ela na wypisz wymaluj wracającego po swojej śmierci do życia Supermana. Rozmach jak na ten serial jest tak duży, że momentami historia ugina się pod własnym ciężarem. Widać to zwłaszcza w uproszczonej do bólu sekwencji rozmowy Samanthy z matką zastępczą i nie do końca pasujących do wydźwięku opowieści dysputach J'onna ze swoim ojcem. Ostatecznie jednak cała ta ekranowa układanka zgrabnie łączy się w jedną i - co najważniejsze - spójną całość. Patrząc z szerszej perspektywy, nie rażą nawet kolejne emocjonalne wtrącenia; gdy Kara widzi  Mon-Ela całującego się z Imrą, jest nam jej zwyczajnie żal. To odczucie wzmacnia jeszcze sposób gry aktorskiej i operowania mimiką twarzy przez Melissa Benoist. Nieco gorzej na tle jej popisów radzi sobie co prawda Odette Annable, jednak finalne ujęcie, w którym Reign spogląda w kierunku widza, staje się swoistą wisienką na torcie. Pamiętajmy wciąż jednak, że do przygotowania ciasta użyto też takich składników jak ujęcie z dającą Mon-Elowi kuksańca Supergirl czy ekspresowe wytłumaczenie sposobu, w jaki niedoszły nieboszczyk oddycha na naszej planecie. Dopiero spoglądając z tej perspektywy, zdamy sobie sprawę, że wszelkie zachwyty wymagają właściwego punktu odniesienia - ledwie tydzień wcześniej byliśmy przekonani, że serial balansuje już nad przepaścią. W Supergirl pojawiła się nadzieja na świetlaną przyszłość. Najprawdopodobniej twórcy zwlekali z zaprezentowaniem nam dział fabularnych do momentu premiery crossoveru - tę zależność widać już także w innych superbohaterskich serialach stacji The CW. Najbardziej cieszy nas zapewne niewątpliwy potencjał, który drzemie w tej historii. Perspektywa walki głównej bohaterki z Reign, wprowadzanie nowych postaci i większe zagrożenia rysujące się już na horyzoncie rozbudzają naszą ciekawość. Przestrzegałbym jednak przed popadaniem na tym polu w hurraoptymizm. W dalszym ciągu odpowiedzialni za produkcję serwują nam bowiem wyświechtane do bólu schematy; chyba nikt z nas nie ma złudzeń co do tego, że znajdą oni substytut dla rozentuzjazmowanych sobą Alex i Maggie. Oby był to jednak fabularny deser, a nie odgrzewane naprędce kotlety.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj