W najnowszej recenzji serialu Supergirl chcemy Wam udowodnić, że bardziej niż oglądać odcinki tej produkcji opłaca się ugniatać ciasto na wigilijne pierogi. Albo robić cokolwiek innego.
Jak Wasze przygotowania wigilijne? Szykujecie już sałatki? Rozglądacie się za choinką? Kisicie buraki na barszcz? Możemy o tym sobie szczerze porozmawiać, gdyż sprawy mają się tak: gdybym wkleił Wam w tym miejscu swój własny tutorial ugniatania ciasta na pierogi, byłby on ciekawszy i bardziej rozpaliłby Wasze umysły niż dwa ostatnie odcinki serialu
Supergirl.
Rather the Fallen Angel i
Bunker Hill to przeciwstawne bieguny tego samego fabularnego harakiri - pierwszy bierze nas z zaskoczenia łopatą, drugi poprawia narracyjnym młotem. Ot, jakbyś stanął w ringu z jednym i drugiem bratem Kliczko jednocześnie. Akcja rozwiązuje się w ten sposób, że już w grudniu właściwie wszystkie wątki wydają się być domknięte. Agent Liberty poszedł do paki, Amerykanie nienawidzą kosmitów, znamy moce Nii Nal, Kara dostała szlaban na DEO i stroi smutne minki, a Lena i James znów się kochają. Był tu jeszcze co prawda jakiś sobowtór głównej bohaterki z Kasnii, ale najwidoczniej o nim zapomniano - w końcu to, które filmy zna Brainy, jest znacznie ważniejsze. Karuzela, karuzela... Oglądasz i chcesz wymiotować - co niedziela.
fot. Sergei Bachlakov/The CW
Rather the Fallen Angel pod względem ekranowej tandety plasuje się gdzieś pomiędzy zbliżeniami na zaskoczone twarze w wenezuelskich telenowelach a śmiercią nieodżałowanego Rysia Lubicza w
Klan. Manchester wcale nie jest tak poczciwy, jak się wydaje - wiedziałem o tym, od kiedy obejrzałem pierwszy mecz Manchesteru United w życiu. Kara, niestety, nie, dlatego kończy nieboraczka otumaniona kryptonitem i cholera wie czym jeszcze. Dostaje po tyłku, bo jej niedoszły ziomal prowadzi prywatną wendetę, która ma na celu pomszczenie zmarłej żony. Fiona, Fiona! - jakbym słyszał wszystkie dzieciaki w 1. sezonie produkcji
Shameless. Manchester więc zabija, co w świecie Dziewczyny ze Stali jest programowo zabronione. Jeśli o tym nie wiesz, to J'onn J'onzz będzie pakował się do Twojego umysłu, a gromadka uśmiechniętych kompanów zrobi Ci moralną interwencję. Prawdziwą gwiazdą odcinka jest jednak Lena, która prowadzi niecne eksperymenty na Bogu ducha winnym Adamie. Ten co prawda uderza w amory i chce sobie troszkę pochlapać jęzorem, ale panna Luthor, moralnie wieloznaczna istota, i tak sprawi, że jej pacjent kopnie w kalendarz. Na całe szczęście, bowiem etyczne dysputy tej dwójki przypominały kłótnię panów Edka i Józka spod budki z piwem o być albo nie być dla pół litra na głowę. Ambasada, ambasada... Ten serial to żenada.
W
Bunker Hill - uwaga, nie uwierzycie - coś się dzieje. Manchester nie chce już tłuc wrogów obok sedesu, więc idzie na potężne fabularne skróty i wchodzi do domu Bena Lockwooda. Wypije herbatkę, pouśmiecha się, pogrozi żonie gospodarza nożem - taka nowoczesna wariacja na temat "gość w dom, Bóg w dom". Jak już wiemy, Black jest dla świata Kary większym wrzodem na czterech literach niż stale rozrastająca się grupa fanatyków, która maszeruje ulicami z psami tropiącymi i porywa ludzi. No bo Manchester zabija, a nie wolno, sami wiecie. Wszystkie ręce na pokład, trzeba go jakoś powstrzymać. J'onn rozpoczyna w tym momencie festiwal światełek i innych wizualnych fajerwerków; wszak to telepata pełną gębą, więc wbije się niezaproszony - i to trzykrotnie - na pogawędkę Blacka z Lockwoodami. Nie da rady odwieść go od zamiarów. Rusza Kara, ale ta skończy w uścisku nowego stopu metali; gdy będzie próbowała wzbić się w powietrze, zaczniemy parskać śmiechem - ta sekwencja wygląda jak narysowana na kartonie z zaplecza sklepu Stonka. Fabularnie leży tu niemal wszystko, a szczytem indolencji twórczej jest Ben uciekający na modłę czołówki programu Benny'ego Hilla i mentalny zamach na Karę, odbywający się trochę na zasadzie:
Zdradź nam swoją tożsamość! Nie!? LOL. Wyjazd z roboty. Polityka, polityka... Wieko trumny się domyka.
Jeśli cofniemy się w czasie do finału środka poprzedniego sezonu, to dojdziemy do smutnego wniosku: pokazany w nim pojedynek Dziewczyny ze Stali i Reign był ostatnim naprawdę dobrym odcinkiem w historii tej produkcji. Minął rok, a autorzy serialu grzęzną w fabularnych schematach, nie mając większego pomysłu na ekranowy przekaz. Dorabiają więc na poczekaniu ideologię, wyciągają kolejne postacie niczym króliki z kapelusza, a skutek w ich wizji czasami poprzedza przyczynę. W gruncie rzeczy jesteśmy bombardowani tymi samymi opowieściami w mikroskali, w których po prostu zmieniają się bohaterowie wypowiadający swoje kwestie.
Bunker Hill najdobitniej udowadnia, że w
Supergirl wszystko można obrócić w perzynę i zapewne posklejać naprędce od nowa. Dziewczyna ze Stali co prawda zaprezentuje się nam w tym roku raz jeszcze, ale crossover Arrowverse rządzi się już zupełnie innymi prawami - w przeciwnym wypadku moglibyśmy zejść na zawał i nie doczekać talerza wigilijnego barszczu. Słońce świeci, Słońce gaśnie, dla Kary będzie albo ciemniej, albo jaśniej. Zaraz, zaraz... Tylko czy ciemniej się w ogóle da?
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h