Jeśli powiem Wam, że pisząc tę recenzję, chowam głowę pod kapturem swojej bluzy, niektórzy z Was zaczną się śmiać. Przez lata drwiliśmy bowiem z superbohaterskich wygibasów w serialach Arrow, Flash, Supergirl i pozostałych produkcjach The CW do tego stopnia, że nawet nadchodzący wielkimi krokami crossover Arrowverse chcieliśmy traktować z przymrużeniem oka. Sęk w tym, że po pierwszej odsłonie opartego na komiksie Kryzys na Nieskończonych Ziemiach wydarzenia nikomu do śmiechu nie będzie. Z jednej strony jego twórcy zaserwowali nam jakąś przedziwną i kapitalną w swojej mocy sprawczej mieszankę fabularną, rozpostartą pomiędzy festiwalem easter eggów a wywróceniem multiwersum The CW do góry nogami. Z drugiej zaś panosząca się po wszechświecie fala antymaterii i przepadające w odcieniach czerwieni sklepienie zamieniły się w posłańców burzy. Zapłakało niebo, łzy uronili więksi niż życie herosi. Idę o zakład, że część z widzów, podobnie jak ja, ostatnią sekwencję będzie oglądać ze ściśniętym gardłem. W pewnym momencie zdacie sobie sprawę, że Wasze obcowanie z trykociarzami już nigdy nie będzie takie samo. Największy z największych w tym uniwersum, Oliver Queen, wyzionął ducha. I to właśnie dlatego wstęp do crossoveru należy traktować nie tyle jako pierwszą rundę starcia z Anty-Monitorem, a po prostu jako emocjonalne pożegnanie Green Arrowa. To ostatnie wyszło twórcom lepiej, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. 
fot. Katie Yu/The CW
+11 więcej
Opisanie wydarzeń z uwertury do Kryzysu na Nieskończonych Ziemiach jest zadaniem graniczącym z cudem - dzieje się tu tak wiele, że fabułą spokojnie moglibyśmy obdarzyć wszystkie dotychczasowe odsłony 5. sezonu Supergirl razem wzięte. W ramach początkowej sekwencji obserwujemy więc, jak kolejne Ziemie z multiwersum opanowuje zapowiadające Kryzys czerwone niebo. Przypatrzcie się dobrze; znajdziecie tu i świat Batmana z 1989 roku, i serialowych Titans, i nawet Robina z lat 60., który w swoim stylu podsumuje złowieszczy obrót spraw. W trakcie tych otwierających minut możemy dojść do wniosku, że odpowiedzialni za crossover wcale nie żartowali z tym, iż w materii fanserwisu wezmą się za łby z filmem Avengers: Koniec gry - co jeszcze bardziej zaskakujące, w tej walce niekoniecznie ustępują oni kulminacji MCU. Przeskoki pomiędzy uniwersami prowadzą nas ostatecznie do Ziemi-38, na której Dziewczyna ze Stali i jej sojusznicy zdają sobie sprawę, że pierwsza fala antymaterii uderzy w Argo City, gdzie spokojny żywot wiodą Superman, Lois Lane i ich syn, Jonathan. W międzyczasie Lyla, operująca teraz jako Harbinger, gromadzi herosów; do starcia z nadciągającym zagrożeniem mają więc ruszyć Oliver, Mia Smoak, Barry Allen, Sara Lance, Ray Palmer, Kate Kane i Kara Danvers, do których koniec końców dołączy Ostatni Syn Kryptona. W pejzażu National City pojawia się też Wieża Kwantowa, która opóźnia nadejście Kryzysu. Nie zmienia to jednak faktu, że licząca sobie blisko 7,5 mld ludzi Ziemia-38 musi zostać ewakuowana. Superbohaterowie stają w pierwszym szeregu wielkiej bitwy z demonami jeszcze niepokazanego Anty-Monitora - gdy Monitor zacznie ich wycofywać na Ziemię-1, na placu boju pozostanie już tylko Green Arrow. Tytan z krwi i kości, który uratuje miliard istnień i doczeka się końca, na który z pewnością zasłużył. Śpieszę donieść, że znajomość ostatnich wydarzeń w Arrowverse nie jest konieczna do czerpania pełnej przyjemności z pierwszej odsłony crossoveru. Twórcy dwoją się i troją, by wytłumaczyć odbiorcy, skąd wzięło się całe zagrożenie i do czego ma doprowadzić. Zanim odcinek na dobre się rozkręci, w ekspresowym tempie poznamy genezę i mapę multiwersum, a niemal każdy z wątków, z historią Queena na czele, będzie mniej lub bardziej objaśniany. Oczywiście nie wszystko na tym polu scenarzystom i reżyserom powiodło się perfekcyjnie, ale jest to naturalną konsekwencją niespotykanego w The CW natężenia akcji. Nie wiem, czy w trakcie seansu napotkamy na choćby jedno ujęcie, które z perspektywy całości wydarzeń wydaje się zbędne. Montażyści musieli pracować jak w ukropie, by przenosić widza pomiędzy poszczególnymi Ziemiami i nie tracić przy tym narracyjnego impetu. Umęczony Oliver z roku 2046, Queen deliberujący o wartościach rodzinnych czy nawet uwagi o ostatniej piosence Janis Joplin - to wszystko zupełnie niespodziewanie trafia w fabule we właściwy czas i miejsce. Dzięki takiemu podejściu twórcom znakomicie wychodzi rozpisanie postrzeganej kompleksowo opowieści pomiędzy jej powagą a wszędobylskim humorem. Rozładowujących napięcie absurdów jest tu całe mnóstwo; Batwoman w trymiga musi odnaleźć się w jednej linii z innymi herosami, Człowiek ze Stali z rozbrajającym uśmiechem przewija pieluchy syna, a Brainy robi wszystko, by swoimi naukowymi wstawkami dać wszystkim zebranym nadzieję na lepsze jutro. Tak dobrego balansu między podniosłością a groteską w Arrowverse nie było od dawna. Po pierwszej odsłonie crossoveru widzowie z całą pewnością zdadzą sobie sprawę, że mają okazję obcować z wydarzeniem o wielkiej skali - wynika to tak z warstwy fabularnej, jak i wizualnej. Stacja The CW musiała wpompować naprawdę wiele pieniędzy w efekty specjalne, które zaskakująco dobrze podkreślają kosmiczną rangę Kryzysu. Nieco gorzej jest w końcówce, gdy wokół Wieży Kwantowej pojawia się zgraja odrobinę archaicznych pod względem wyglądu demonów, jednak rozmiłowani w przygodach Green Arrowa, Flasha i spółki i tak odczują, że na tym polu jest znacznie lepiej, niż w Arrowverse rzewniej bywało. Emocjonalny ciężar tej historii na swoich barkach niesie Oliver, który gdzieś na najgłębszym poziomie tuż przed wydaniem ostatniego tchnienia pragnie podsumować swoje życie i zostawić po sobie heroiczną spuściznę. Za to odważne posunięcie twórców bez dwóch zdań należy pochwalić, skoro nawet w przededniu starcia trykociarzy z Anty-Monitorem zdecydowali się oni wyeliminować bodajże najważniejszego z herosów. Śmierć Queena powoduje ogromny dyskomfort; Kryzys na Nieskończonych Ziemiach zamienia się przez to w coś zupełnie innego niż kolejną opowiastkę o triumfie dobra nad złem. Już na wstępie nie jesteśmy bowiem pewni, w którym kierunku rozwinie się fabuła, jak również tego, czy pozostali herosi przeżyją ekranowe wydarzenia. Doskonale jednak wiemy, że Arrowverse już nigdy nie będzie takie samo.  Już w czasie pierwszych minut crossoveru pojawia się symptomatyczna sekwencja, w ramach której znany m.in. z seriali Star Trek: Następne pokolenie i Teoria wielkiego podrywu, Will Wheaton, trzyma w ręku transparent informujący o nadchodzącej zagładzie i krzyczy wniebogłosy, że nawet Supergirl nas nie uratuje. Gdybyście jeszcze kilka dni temu przekonywali mnie, że odpowiedzialni za Arrowverse pozwolą sobie na wykorzystanie zabiegu rodem ze Strażników, kazałbym Wam puknąć się w czoło. Teraz jestem jednak tak skonsternowany, jak i zaintrygowany; jeśli twórcy są tak świadomi zabawy superbohaterską konwencją, że rozkrzyczanego Wheatona taranują cielskiem smoka Spike'a, to mam wrażenie, iż tydzień w tydzień nas zwyczajnie oszukują. Kamuflują swoje prawdziwe zdolności i rozmiłowanie w fabularnej świeżości, jednak w okolicach listopada i grudnia każdego roku zachowują się jak dzieci, które weszły do sklepu z ulubionymi zabawkami. Dajcie się temu ponieść, nawet jeśli Oliver Queen na ekranie zasalutował nam ten jeszcze jeden, prawdopodobnie ostatni raz. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj