To ptak! To samolot! Nie, to tornado największych debilizmów we współczesnej telewizji. Supergirl w kwestii romansu z fabularną głupotą żadnych jeńców brać nie zamierza; w odcinku o wymownym tytule The Gauntlet twórcy produkcji stacji The CW po raz enty przeskakują nie tylko rekina, ale i przy okazji smoka - ten ostatni powstaje zresztą po powiększeniu sympatycznego legwana, bo dlaczego by nie? Brakuje mi już słów na opisanie absurdów, które przychodzi nam obserwować na ekranie. Jeśli tak dalej pójdzie, w najbliższej przyszłości będę zmuszony Wam je rozrysować, a przecież żaden ze mnie Picasso. Mam z nim tyle wspólnego, co serialowi bohaterowie z piątą klepką, czyli zupełnie nic. Choć poczciwi Super-Przyjaciele raz po raz odwołują się do aspektów naukowych z procentami, kalkulacjami i rachunkiem prawdopodobieństwa na czele, w rzeczywistości każdy z nich powinien dostać swoją chatkę w Pacanowie. Są po prostu chodzącymi uosobieniami istoty kretynizmu, ciemiężonymi od lat przez scenarzystów i najlepiej wypadającymi tam, gdzie przychodzi im w zwolnionym tempie wylądować na ścianie i innym słupie. Nawet bohaterowie filmu Głupi i głupszy jawią się przy nich jak krynice mądrości.  Jeśli zastanowicie się przez chwilę nad opisem fabuły The Gauntlet (na co, broń Boże, nie traćcie czasu - zrobię to za Was!), zdacie sobie sprawę, że właśnie natrafiliście na kwintesencję ekranowego cringe'u. Cóż innego powiedzieć bowiem o odcinku, w którym legwan udający smoka został zespawany z... historią o Dawidzie i Goliacie? Zaczyna się dziwacznie: Nyxly odkrywa, że w muzeum National City mieści się Totem Odwagi, który zamanifestował swoją obecność jako proca w trakcie wspomnianego, biblijnego pojedynku. Chochlik z 5. wymiaru walczy o przedmiot z Teamem Supergirl, a Kara w przypływie natchnienia laserowym wzrokiem rozdziela artefakt na dwie części. Dziewczyna ze Stali i jej przeciwniczka doświadczają wizji, które są de facto testem: kobiety cofają się do momentów życia, w których rzekomo zabrakło im odwagi. Sęk w tym, że rozbicie totemu doprowadziło do chaosu wśród osób obecnych w muzealnej kawiarni. Nie dość, że każdy z nich zamienił się w cymbała z większym poziomem niezłomności, to jeszcze w tym samym miejscu dochodzi do bójki wszystkich ze wszystkimi. Alex napada na smoka, Brainy dostaje po twarzy od ludzi w fartuchach, jakaś kobieta okłada krzesłem znajdującego się obok sąsiada. Koniec końców Supergirl poświęca swoją część artefaktu, co rodzi jej psychiczne połączenie z Nyxly. Wracają też wyjawiająca prawdę o powiązaniach z czarownicami Lena i najważniejsza telewizyjna superbohaterka wszech czasów, Kelly. 
fot. The CW
+2 więcej
Kuriozalny przypadek panny Olsen jest w gruncie rzeczy papierkiem lakmusowym całej obecnej kondycji produkcji. Postać, która jak do tej pory zajmowała się głównie siedzeniem na kanapie i wyznawaniem Alex miłości, niejako z nudów postanowiła zostać nową wersją Guardiana. Po tygodniu groteskowych treningów jest już pełnoprawną członkinią kompanii Dziewczyny ze Stali, która na placu boju z piorunami ochrania tarczą swoją lubą - właściwie nawet chętniej oglądałbym Kelly jako piorunochron na moim dachu niż na ekranie. Fatalnie wypada również wątek Leny, zwłaszcza w czasie jej konfrontacji z hologramem irytującej wiedźmy z Kryptona; zabieg ten należy w pierwszej kolejności postrzegać jako pretekst do przełożenia fabularnej zwrotnicy na inne tory. Nikt ich wcześniej nie dostrzegał, ale kogo to właściwie obchodzi? Sprawy mają się podobnie z elementem opowieści, który powinien robić za narracyjne paliwo: jatka Supergirl i jej nie do końca rozgarniętych sługusów z Nyxly to przetrącona zabawa w kotka i myszkę, którą absolutnie w każdym momencie można zmodyfikować do aktualnych potrzeb. Okładanie się krzesłami? Ależ proszę. Magiczne świecidełka z biblijną genezą? Nie ma żadnego problemu. Smok wyciągany z kapelusza? Oczywiście. Odpowiedzialni za tę produkcję przestali dostrzegać różnicę między "fabularną głupotką" a "idiotyzmem" - dwoją się i troją, by przekonać nas, że Supergirl jest fajowa, a jeśli jej nie pokochasz, to czeka na Ciebie środkowy palec. Ciekawe, czy po jego odrąbaniu okaże się, że też jest mistycznym totemem?  Wiara w to, że finałowy sezon serialu The CW zmierza we właściwym kierunku, jest tak zasadna, jak nadzieja na napisanie przez Andrzeja Gołotę doktoratu z promieniowania Hawkinga. Odwołuję się w tym miejscu do czarnych dziur nieprzypadkowo: ta o nazwie Supergirl to istne monstrum ulokowane w samym centrum galaktyki Brednia. Pożera wszystko, co napotyka na swojej drodze - od kotków, sów i legwanów po religijne księgi i ekspresowe obliczanie siły wyładowań atmosferycznych. Ot, ekranowy Lewiatan tępoty umysłowej, udający opowieść o superbohaterach. Jedyne pokrzepienie wynika z faktu, że powoli docieramy do horyzontu zdarzeń tego straszydła. Postacie są tu nienaturalnie rozciągane, czas wariuje, nauka przywodzi na myśl albo magię, albo kurtyzanę, a nicość chce wydać swój ostatni okrzyk. Parafrazując klasyka: "W takiej ciszy - tak ucho natężam ciekawie, że słyszałbym głos Kelly Olsen. Bla bla, hihi, łubudu - no dobra, jedźmy, to tylko obciach woła". 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj